Yo, człowieki!! :D :D
Zakończyłam dziś to zacne opko i mam nadzieję, że nie zawiodę waszych oczekiwać! :D Jeśli jesteście ciekawi, jak ten weekend w domu szanownego Akasha się skończył, to zapraszam do czytania!! :D :D
_________________________________________________________________________________
Zakończyłam dziś to zacne opko i mam nadzieję, że nie zawiodę waszych oczekiwać! :D Jeśli jesteście ciekawi, jak ten weekend w domu szanownego Akasha się skończył, to zapraszam do czytania!! :D :D
_________________________________________________________________________________
Pobudka nie należała do przyjemnych.
Służba Akashiego weszła do naszego pokoju o siódmej i od razu odsłoniła
firanki, ukazując nam poranne słońce. Odruchowo zmrużyłem oczy i przekręciłem
się na drugi bok.
- Wstawać, lenie! – Do pokoju wszedł Akashi,
jak zwykle ze swoimi nożyczkami. – Śniadanie za pół godziny. Macie się nie
spóźnić.
- Spać… - jęknąłem, wciskając głowę w
poduszkę. Kurwa.. Znowu powiedziałem coś na głos?
- Daiki – syknął Akashi, stając nad moją
zajebistą osobą. – Ostrzegałem przecież przed nocnymi zabawami.
- Kiedy temu wielkoludowi pół nocy w brzuchu
burczało! – Wskazałem kciukiem Murasakibarę, który trzymał się za brzuch i
jęczał, że jest głodny.
- To trzeba było zjeść więcej na kolację –
warknął Akashi. – Wstawajcie, wszyscy!
Tetsu i Midorima zwlekli się ze swoich
futonów, Kise na swoim usiadł, Murasakibara nadal wydawał z siebie dźwięki
jakiegoś męczennika, a ja wcisnąłem nos jeszcze głębiej w poduszkę. Po co
wstawać? Do śniadanie jeszcze jakieś dwadzieścia pięć minut, więc leżeć mogę
jeszcze z piętnaście. Akashiemu to się chyba jednak nie spodobało, bo usiadł mi
na plecach, przykładając nożyczki do mojego karku. Jezu Chryste! Właśnie całe
życie przeleciało mi przed oczami! I cycki. Duże cycki. Duże, jędrne cycki.
Mamusiu, ratuj swego ukochanego syna! Zaraz, ja jeszcze nie dostałem tego
medalu! Nie mogę bez niego odejść z tego świata!
- Daiki, nie rozumiesz prostego polecenia? –
spytał Akashi, mrożąc mnie wzrokiem. Jakoś nikt nie spieszył z pomocą.
Prawdziwi, kurwa, przyjaciele, nie ma co. Rzeczywiście można na nich liczyć.
Tchórze jedni.
- No przecież zaraz wstanę – odparłem,
starając się opanować drżący ton głosu.
- Nie ,,zaraz”. Teraz.
- Wiesz, z tobą na plecach to nie jest takie
łatwe – mruknąłem, a po chwili tych słów pożałowałem.
- A przecież często powtarzasz, że jesteś
silny i masz super mięśnie. – Kątem oka zobaczyłem na twarzy tej gnidy
szatański uśmiech, i już wiedziałem, że mam przejebane. Chce mi złamać
kręgosłup? Albo w najlepszym wypadku rękę? – Masz zrobić dwadzieścia pompek ze
mną siedzącym ci na plecach.
Bogowie… Czemu ja tyle gadam? Mam robić pompki
na głodniaka? Nie dostarczyłem organizmowi odpowiedniej ilości białka, mięsa,
witamin i tych wszystkich substancji, które są im potrzebne do prawidłowego
funkcjonowania, a on ode mnie wymaga takich rzeczy? Szatan. Prawdziwy szatan
wcielony.
Westchnąłem cicho i uniosłem się na rękach, po
czym zacząłem ćwiczyć. Pierwsze osiem pompek zniosłem w miarę bezboleśnie.
Kolejne to już była istna masakra. Nie dość, że zdrętwiały mi plecy, to jeszcze
Akashi z każdą chwilą stawał się cięższy. Przy osiemnastej pompce zaczęły
drętwieć mi ręce. Kurwa, to był koszmar. Gdy wreszcie doszedłem do upragnionej
dwudziestki, padłem na futon i odetchnąłem głęboko.
- Dobra robota, Daiki – pochwalił mnie
kapitan. – Ale jeśli jutro też będziesz miał problemy ze wstaniem, to
przebiegniesz wokół mojego domu kilka kółek, ze mną na plecach.
Jezus Maria, może nastawić sobie
wcześniejszy budzik, by ta gnida była zadowolona? Czego jak czego, ale latania
z nim na plecach po podwórku wolę uniknąć.
- Za dwadzieścia minut widzimy się w jadalni –
oznajmił Akashi, wychodząc ze swoją służbą z pokoju.
Jak to się dzieje, że ten psychol najpierw się
nad kimś znęca, a chwilę później udaje, że tego nie było? Zmienne humorki, co?
A byłem pewien, że mają je tylko dziewczyny i Kise.
- Musimy wyjść za jakieś dziesięć minut, by
znaleźć jeszcze drogę do tej jadalni – mruknąłem.
- Aominecchi, znów wkurzyłeś Akashicchiego –
odezwał się Kise, składając swoją kołdrę.
- Bo ta gnida jak zwykle się o wszystko czepia
– burknąłem, udając wielce poszkodowanego. No w końcu poszkodowanym byłem,
Akashi prawie złamał mi kręgosłup.
- Jak zwykle jesteś kretynem – podsumował Midorima,
a chwilę później założył na nos swoje okulary. Zaczął czegoś szukać, a po
sekundzie jego twarz przybrała odcień blado-zielony. – Mój telefon! Jak ja
teraz sprawdzę horoskop?! A jeśli dziś jest pechowy dzień dla Raka? A ja
przecież nie mam swojego szczęśliwego przedmiotu… - zaczął panikować. Ludzie,
wypuście mnie stąd. Chcę wyjść.
Wyjąłem z torby jakieś ubranie, po czym
poszedłem z nim do łazienki. Znaczy… Próbowałem tam dojść, ale pierwsze drzwi,
na jakie trafiłem, nie prowadziły do toalety, ale do jakiegoś innego pokoju
gościnnego. Za kolejnymi był jakiś schowek na miotły, odkurzacze i ściereczki.
Dopiero za trzecim razem trafiłem w dobre miejsce. Ta łazienka była dużo
mniejsza od tej, w której się wczoraj kąpaliśmy, ale i tak dorównywała
rozmiarem mojej kuchni. Urządzona została w prostym stylu – ściany były
biało-niebieskie, naprzeciwko wejścia stała kabina prysznicowa, obok kibel, a
tuż przy drzwiach zlew. Oprócz tego koło niego znajdował się kaloryfer, a przy
nim wisiała półka na najpotrzebniejsze rzeczy.
Odłożyłem na bok swoje rzeczy, a następnie
wziąłem szybki prysznic i umyłem zęby. Założyłem świeże ubrania i wróciłem do
pokoju. Tym razem nie miałem problemu z
trafieniem do właściwego pomieszczenia.
Gdy wszedłem do naszego tymczasowego
lokum, od razu usłyszałem jęki Kise.
- Ale ja muszę się nim posmarować!
Pokręciłem lekko głową i wpakowałem swoją piżamę
do torby.
- Aominecchi, potrzebuję kremu nawilżającego!
– Model podbiegł do mnie i uwiesił mi się na ramieniu. – Aominecchi!
- Z skąd niby mam ci do wytrzasnąć?! –
Obrzuciłem go karcącym spojrzeniem. – Czy ja ci wyglądam na osobę, która ma w
torbie cały salon kosmetyczny?
Kise odczepił się ode mnie i usiadł na swoim
futonie.
- Mój menedżer mnie zabije.. – szepnął, kryjąc
twarz w dłoniach.
- Będzie na świecie o jedną ciotę mniej –
skomentowałem.
- Aominecchi, jesteś okroopnyy! – zawył
blondyn, odwracając się do mnie tyłem.
I się obraził. Przynajmniej na jakiś czas będę
miał go z głowy.
Chwilę później przyszedł po nas lokaj. Zaprowadził
nas do jadalni, po czym skłonił się i wyszedł. Akashi gestem ręki nakazał nam
zająć miejsca. Na śniadanie była smażona ryba z warzywami, sosem, a do tego
podano herbatę. Całkiem niezłe luksusy, szkoda tylko, że właściciel jest takim
psycholem.
- Jak wam się spało? – spytał kapitan,
zerkając na mnie. Kurwa, wiedziałem, że będzie mi to wypominał. Po prostu to,
kurna, wiedziałem.
- Bardzo dobrze. – Midorima przełknął to, co
miał w buzi. – Aomine nawet nie chrapał.
- Ja nigdy nie chrapię, kretynie! –
krzyknąłem. No jak taki glon śmie mnie obrażać?! Mnie, wielkiego, zajebistego,
seksownego, silnego…
- Daiki. – Głos Akashiego skutecznie sprawił,
że natychmiast się uspokoiłem i opuściłem pałeczki, którymi miałem zamiar
rzucić w Midorimę. – Czy ty nigdzie nie umiesz się zachować?
- E-ej! – Znów podniosłem głos. – To on
zaczął, a poza tym…
- Cisza.
Ta, król świata się znalazł i wszyscy mamy
padać przed nim na kolana. Zarozumialec jeden. A niektórzy mówią, że to ja
jestem egoistą. I gdzie tu sprawiedliwość?!
Siedziałem przy stole wielce naburmuszony, ale
jakoś nikt nie zwrócił uwagi na moje fochy. Znów poczułem się niedoceniony.
Przecież moje fochy oznaczają jedno – coś mi nie pasuje. To z kolei znaczy, że
należy to coś jak najszybciej poprawić, bym był zadowolony. U Akashiego to
prędzej mógłbym się spodziewać spadającego meteorytu. Ech… Jak to się stało, że
taka gnida ma ogromny dom, służbę, wielkie łazienki, a na dodatek działkę z
własnym jeziorkiem?! Czuję się gorszy… A tak nie może być. To, że Akashi nazywa
się imperatorem, nic nie znaczy. Ja jestem królem boiska, asem Teiko i
strzelcem nie do zatrzymania. Moja zajebistość nie zna granic. Nie to, co u
tego karła. Gdyby nie to jego Oko Imperatora, kim by był? A gdyby nie nasza
drużyna? Wtedy na pewno nie zaszedłby tak daleko. I jeszcze to rozdwojenie
osobowości.. Serio, ta gnida jest naprawdę przerażająca. Kiedyś Akashi miał
dwie czerwone tęczówki. Teraz czerwona jest tylko jedna, druga za to zmieniła
kolor na złoty. Szczerze mówiąc, to wolałem pierwszą, prawdziwą wersję naszego
kapitana. Była bardziej.. ludzka. Cóż, może jeszcze kiedyś będzie nam dane ją
ujrzeć.
Po skończonym śniadaniu Akashi dał nam
specjalne stroje do jazdy konnej, a następnie zaprowadził nas do stajni. Ejże,
czego on w tym domu nie ma?! No, prócz normalnych ludzi oczywiście, to akurat
tacy to by się tu przydali.
Każdy z nas dostał własnego konia i zaczęła
się lekcja jazdy. Muszę przyznać, że było całkiem przyjemnie. Moja klacz
nazywała się Diament, Kuroko dostał zaszczytu jeżdżenia na Bolku, Murasakibara
wsiadł na Teklę, Midorima na Czesława, Kise na Bursztyna, a Akashi na Króla.
Jakże mogłoby być inaczej… Kto by się tego spodziewał? Okazało się, że
zwierzęta były do nas przyjaźnie nastawione, więc nie mieliśmy specjalnego
problemu z okiełzaniem ich. No, oprócz Ryouty, który prawie wjechał na
barierkę. Konie miały bardzo miękkie grzywy, a jazda na nich sprawiła nam wiele
frajdy. Nawet mnie się spodobało i nastrój mi się poprawił. Akashi uczył nas
poprawnej postawy, tłumaczył jak skręcić, zahamować, wołać konia… I to wcale
nie było takie trudne. Zawsze myślałem, że panowanie nad takimi zwierzętami
wymaga dużo ćwiczenia, ale byłem mile zaskoczony. Potem musieliśmy jeszcze te
konie wyszorować i je nakarmić, lecz to też było raczej zabawne. Poszkodowany
został koń Murasakibary, bo ten wielkolud zeżarł połowę jego jabłek.
Kiedy wróciliśmy do środka, była już na obiad.
A wiecie, co podano? Mięcho! Otóż to! Soczyste, idealnie usmażone, przepyszne
mięcho! Niebo w gębie. Takie obiady, to ja mógłbym jeść codziennie. Czego jak
czego, ale porządnego żarcia to nigdy za wiele. A, no i pornosów. Chociaż
gdybym miał wybrać między tymi dwoma rzeczami, to… Wybrałbym jedzenie podczas
oglądania jędrnych cycuszków. Może i niezbyt idealne połączenie, ale dzięki
temu nie pozbył się ani jednego, ani drugiego. Jestem zajebisty. I genialny.
Po obiedzie mieliśmy czas wolny. Okazało się,
że Akashi ma w domu stół do ping-ponga, więc zabraliśmy się za grę. Ogólnie to
zająłem drugie miejsce. Zgadnijcie, kto był pierwszy. Ta czerwona gnida. Nie
sądziłem, że ona tak dobrze umie to grać. No ale w końcu to Akashi – wszystko u
niego musi idealne, a on sam ma być najlepszy. Bogom dzięki, że moja mama nie
jest tak wymagająca jak jego ojciec. Gdyby tak było, to już dawno bym zwariował
i wylądował w psychiatryku. Ma kochana rodzicielka naprawdę powinna dostać
jakiś ogromny medal zasługi dla państwa. W końcu urodziła zajebistego mnie –
coś jej się za to należy. A może od czasu do czasu powinienem pomóc jej w
sprzątaniu? Albo chociaż kwiaty kupić? E, nie przesadzajmy. Medal od prezydenta
byłby wystarczający.
Nie uwierzycie, co było potem. Sam chciałem w
to nie wierzyć, ale to była najprawdziwsza prawda, w dodatku okrutna. Akashi
zagonił nas do nauki, tłumacząc, że po zawodach rozpocznie się sezon do
egzaminów, więc ma zamiar nas przypilnować, byśmy się uczyli. Uroczo, nie?
Szatan wcielony! Żeby w wolny weekend, dodatkowo we własny domu, zmuszać
kolegów z drużyny do siedzenia nad książkami! Istny diabeł. Czasem myślę, że to
Oko Imperatora mu nie służy. Wręcz przeciwnie – niszczy coraz bardziej jego
dawną osobowość.
- Daiki, skup się na tekście – polecił mi
kapitan, gdy znów zacząłem bujać w obłokach.
Gdyby to ode mnie zależało, to z własnej woli
bym tu nie przyszedł. Ale że to było ,,zaproszenie” od samego Akashiego, to nie
wypadało odmówić. Zwłaszcza, że jego ,,zaproszenie” wyglądało mniej więcej tak:
stoi na środku sali z nożyczkami w ręce, a następnie oznajmia, że jesteśmy do
niego zaproszeni na weekend. A kto nie przyjdzie, tego flaki znajdą się w jego
zamrażarce. I jak tu odmówić? Cóż nam pozostało? Jedynie przyjście tutaj z
nadzieją, że będzie miał dobry humor i nie powiesi nas na pierwszym lepszym
żyrandolu.
- Ale to nudne – jęknąłem, przekręcając
kolejną kartkę w książce od biologii. Gdy jednak na trafiłem na temat o
układzie rozrodczym żeńskim, nagle się zacząłem dokładnie wczytywać. No co?
Taka wiedza jest przecież niezbędna! Każdy facet powinien to wiedzieć. W końcu
należy się do seksu z ukochaną dziewczyną jakoś przygotować. Trzeba wiedzieć,
co gdzie włożyć. Chociaż to akurat czysta natura i odruchy, ale jednak takich
tematów nie wolno unikać.
- Daiki, myślę, że ten temat znasz akurat na
pamięć. – Akashi spojrzał na mnie, ale w jego wzroku nie wyczytałem nagany.
- Ej, sam przecież powtarzasz, że powtórki
materiału dobrze robią – zaprotestowałem. – Więc powtarzam.
Kapitan tylko lekko pokręcił głową, po czym
pochylił się nad Kise i zaczął go odpytywać z historii Japonii. W tym czasie
Midorima powtarzał matmę, Kuroko fizykę, a Murasakibara angielski. Jezuuuu…
Zamęczę się tutaj. Ludzie, ratujcie zajebistego mnie! Muszę żyć! Od tych
książek zaraz mi głowa pęknie. Oj, już boli. Oj, aj, czyżby to już? Mój koniec
jest blisko?
- Akashi-kun, nie rozumiem tego zadania –
odezwał się nagle Tetsu, co uratowało Kise przed kolejnym pytaniem z historii,
na które nie znał odpowiedzi. Model odetchnął z ulgą, po czym doczytał to,
czego nie wiedział.
- Aka-chin, jeeeść. – Ziewnął Murasakibara, a
jego brzuch wydał z siebie dźwięk przypominający trzęsienie ziemi. Przez te
odgłosy zaraz coś nam się serio na głowy zwali.
Hehe… Zwali.. Moje mądrości życiowe powinny
być zapisywane w jakiejś księdze państwowej. A skoro o waleniu mowa.. Z jednej
strony mam ochotę walnąć z pięści Akashiego, za to, że przetrzymuje nas w tym
pokoju z książkami, a z drugiej chcę odzyskać swoje pornosy. Może bym sobie
przy nich coś zwalił…
- Ech, czy wy ciągle musicie na coś narzekać?
– Westchnął nasz kapitan, kręcąc głową z dezaprobatą. – No ale rzeczywiście.
Siedzimy tu już dwie godziny, więc możecie być trochę zmęczeni. Kucharz zrobił
ciasto, więc chodźmy je zjeść.
Zmarnowałem dwie cenne godziny swojego życia
na studiowaniu książki od biologii. Ludzie, uczyłem się równie dwie godziny, i
to bez najmniejszej drzemki! No teraz to ten medal już mi się należy. Toż to
osiągnięcie prawie tak wielkie, jak pierwszy lot na Księżyc! No, a teraz czas
coś przekąsić.
Usiedliśmy przy stole w jadalni, a lokaj
nałożył każdemu po całkiem sporym kawałku ciasta. Dla Murasakibary to było
jednak nic, bo po sekundzie na jego talerzu zostały tylko okruszki, które i tak
chwilę później zlizał.
- To wszystko? – jęknął zawiedziony olbrzym, wpatrując
się w pusty talerzyk.
- Musisz dbać o odpowiednią dietę, Atsushi –
odparł Akashi, który był dopiero w połowie swojego ciastka. – Poza tym to
niezdrowo i niekulturalnie jeść tak szybko.
Ta, mistrz dobrych manier się znalazł. A jak
rzuca w ludzi nożyczkami, to gdzie ma te maniery, co? Niby taki kulturalny i
grzeczny, a tak naprawdę diabeł wcielony.
Po podwieczorku znów mieliśmy trochę czasu
wolnego, który poświęciłem na zwiedzanie domu. Kise oczywiście musiał się do
mnie przypałętać. Chyba zapomniał, że się na mnie obraził. Murasakibara polazł
do kuchni po jakieś owoce, bo tylko na to pozwolił mu Akashi, Tetsu zajął się
czytaniem książki, a Midorima wlazł pod koc, opatulił się nim po samą szyję i
oznajmił, że nigdzie się stąd nie ruszy, dopóki nie będzie miał swojego
szczęśliwego przedmiotu. Moim zdaniem i tak mu całkiem nieźle poszło, bo pół
dnia bez horoskopu wytrzymał, i jeszcze na dodatek żyje. Akashi natomiast
zniknął w swoim pokoju. Znając go to pewnie zaczął coś dla nas szykować.
- Aominecchi – odezwał się Kise. – A jak się
tu zgubimy?
- To nas znajdą duchy tego domu i zabiorą ze
sobą do grobu – odparłem.
Model pisnął, po czym przyczepił się do mojego
ramienia i w ogóle nie chciał go puścić.
- Jezu, Kise, żartowałem przecież – mruknąłem,
chcąc się wyswobodzić z jego uchwytu. Jeszcze trochę, a ręka mi zdrętwieje.
- Takie żarty wcale nie są śmieszne – burknął,
rozluźniając nieco swój chwyt. I tak trzymał się tak blisko mnie, że zaczynało
to być powoli irytujące.
- Nie bądź taki łatwowierny. Duchy nie
istnieją.
- Nie strasz mnie więcej.
- Dobra, to o pająku na twoim ramieniu też ci
nie powiem.
- P-pająk?! – Pisnął przerażony i za wszelką
cenę próbował go wypatrzeć i strzepnąć. Wyglądał przy tym przekomicznie. Zupełnie,
jakby tańczył taniec jakiś starożytnych Indian. Dopiero, kiedy usłyszał mój
śmiech, zorientował się, że to był żart. – Aominecchi, jesteś okropny – burknął
i mnie lekko popchnął.
- Jestem zajebisty – odparłem, po czym też go
lekko popchnąłem.
Nie minęła minuta, a te przepychanki zamieniły
się w prawdziwą bójkę. Szarpnąłem go za włosy, na co krzyknął i uszczypnął mnie
w policzek. Złapał mój lewy nadgarstek, ja odwdzięczyłem mu się tym samym.
Zaczęliśmy się przepychać, cały czas się obrażając. Nagle Kise potknął się o
dywan i poleciał do tyłu, ciągnąc mnie za sobą. Nie miałem się czego złapać,
więc obaj wylądowaliśmy na podłodze. Znaczy.. Ryouta wylądował na podłodze, ja
upadłem na niego.
- Nie wmówisz mi teraz, że nie jesteś ciotą –
burknąłem, przygniatając go do twardej nawierzchni.
- To był wypadek – odpowiedział, robiąc
nadąsaną minę.
- Jak wszystko. – Westchnąłem.
- Daiki, Ryouta. – Usłyszeliśmy głos Akashiego
i natychmiast obróciliśmy głowy w jego stronę. Obok niego stała reszta
Pokolenia Cudów. – Wiedziałem, że jesteście przyjaciółmi, ale nie sądziłem, że
ciągnie was do siebie w takim stopniu. – Spojrzeliśmy na siebie, a nasze twarze
przybrały kolor dorodnych pomidorów. – I to w cudzym domu.. – Akashi pokręcił
głową z dezaprobatą. – To wyjątkowy brak kultury.
- E-ej! – Szybko wstałem z Kise. – To był
wypadek! Szarpaliśmy się i Kise potknął się o dywan!
- Aominecchi ma rację! – Model stanął przy
mnie i wymachiwał energicznie rękoma. – Potknąłem się o dywan i przypadkiem
pociągnąłem go za sobą! Jesteśmy tylko przyjaciółmi, naprawdę!
- Kise-kun, nie krzycz – odezwał się Tetsu. –
Może i macie rację, ale to wyglądało dość dziwacznie.
- Tetsu – warknąłem. Jak ten karzeł coś powie,
to potrafi ostro dowalić. – Jeśli jeszcze raz usłyszę, że mówisz coś takiego,
to czarno widzę twoją przyszłość.
- Powiedział czarnuch.
Aż zaniemówiłem. Pamiętacie, co mówiłem o
Akashim? Że to diabeł wcielony. Zmieniam zdanie. Wprawdzie jest diabłem
wcielonym, ale ma brata, który na tym świecie nazywa się Kuroko Tetsuya i
właśnie rozwścieczył mnie do granic możliwości. Nienawidzę, gdy ktoś śmieje się
z mojej karnacji.
- Masz dwie sekundy na ucieczkę – warknąłem, i
zacząłem biec w jego stronę. Po chwili Tetsu zniknął, a ja się zatrzymałem. –
Co za drań – szepnąłem. – I tak cię dorwę, Tetsu!
Podejrzewam, że Kuroko cały czas był w holu,
ale po prostu nie mogliśmy go dostrzec. Ja mu nie podaruję. Jak go tylko
złapię, to drań ma przejebane.
- Mam nadzieję, że nie będzie z waszą dwójką
żadnych problemów – odezwał się Akashi, patrząc znacząco na mnie i Kise.
- A-ale… Akashicchi – jąkał się model.
Prychnąłem tylko i odszedłem w stronę
pokoju, który pełnił rolę mojej sypialni. Jeden wypadek, ale ile od razu
rabanu! Że niby ja miałbym być gejem?! Niedoczekanie wszystkich, którzy na to
liczą. Uwielbiam cycki, nie penisy. Faceci nie mają dużych piersi, więc to ich
wyklucza na wstępie. Poza tym to zbyt ohydne. Dziewczyny są sto razy lepsze.
Położyłem się na swoim futonie, kładąc ręce
pod głową. Westchnąłem cicho i zacząłem się nudzić. Nawet nie mogłem pooglądać
swoich pornosów, co często robię w wolnym czasie. Na facebooka nie chciało mi
się wchodzić, na spacer po domu też nie miałem ochoty, na pogaduszki z tymi
kretynami tym bardziej, więc zostało mi siedzenie w pokoju. Do kolacji mieliśmy
jeszcze pół godziny, przez ten czas powinienem mieć spokój. Jakże się
pomyliłem! Kilka minut później do pomieszczenia wszedł Kise i usiadł na swoim
futonie. Zaczął przeglądać swoją torbę, co jakiś czas na mnie zerkając. Zaraz
coś powiem, jestem pewien.
Nagle model przerwał poszukiwania czegoś w
swojej torbie i spojrzał na mnie nieco zmieszany.
- Aominecchi.. – Zaczął. A nie mówiłem? – Nie
gniewasz się za to przed chwilą?
- To Akashi jest tu kretynem – mruknąłem. –
Poza tym oni tylko żartowali. Wypadki zdarzają się każdemu, szczególni takim
ciotom jak ty.
- Aominecchi! – Podniósł głos i uderzył mnie
poduszką.
- Oż ty…! – Wziąłem do ręki swoją poduszkę i
przywaliłem mu nią w głowę.
Zaczęła się prawdziwa poduszkowa wojna.
Nawzajem wymienialiśmy się ciosami, śmiejąc się przy tym i krzycząc na zmianę.
Kilka minut później do pokoju wszedł Midorima wraz z Murasakibarą, a po chwili
dołączyli do nich Akashi i Tetsu.
- Co wy tu.. – Zaczął glon, ale ,,przypadkiem”
rzuciłem w niego poduszką. – Aomine! – krzyknął, poprawiając spadające okulary.
Oddał mi, lecz zdążyłem się przed tym ciosem
uchylić. Nie minęła minuta, a wszyscy, nawet Akashi, przyłączyli się do wojny.
Podzieliliśmy się na dwie drużyny. Do mojej dołączył kapitan oraz Tetsu,
pozostała dwójka stanęła po stronie Kise. I się zaczęło. Murasakibara siedział
na przeciwko mnie, więc to w niego najczęściej rzucałem, a on mi oczywiście
oddawał, ciągle przy tym ziewając. Model trafił na Kuroko i często obrywał od
niego w twarz. Akashi natomiast zajął się Midorimą i blokował każdy jego rzut.
Piętnaście minut później skończyliśmy. Akashi
podszedł do drzwi i powiedział:
- Ułóżcie teraz te poduszki tak, jak były.
- Ale ty też grałeś z nami! – zaprotestowałem.
- Muszę uzgodnić coś z kucharzem.
Wyszedł z pomieszczenia, ignorując moje
wściekłe spojrzenie. Nie dość, że jakimś cudem z nami grał, to rozkazał nam
sprzątać! Bezczelność! A potem się na mnie wścieka, że brak mi manier. No jak
tam można?
Poszliśmy na kolację i zajęliśmy swoje
miejsca. Smażona makrela była całkiem niezłym pomysłem. I smacznym, to
najważniejsze. Do tego herbata i warzywa. Jakże mogłoby być inaczej? Po posiłku
poszliśmy się myć. Gorąca woda z wanno-basenu była naprawdę kojąca.
Aż przyjemnie się w niej siedziało. I wtedy mi się o czymś przypomniało.
Aż przyjemnie się w niej siedziało. I wtedy mi się o czymś przypomniało.
- Tetsu. – Obróciłem się w jego stronę, a gdy
na mnie spojrzał, oplotłem ramieniem jego szyję. – Nazwałeś mnie wcześniej
czarnuchem.
- Aomine-kun, to był tylko ża…
- Nienawidzę tego, nieważne czy na serio, czy
w żartach. Zresztą powinieneś to już wiedzieć.
Zacząłem go porządnie chlapać wodą, a w pewnym
momencie go w niej zanurzyłem.
- Aominecchi, nie top Kurokocchiego! –
krzyknął Kise.
- Spokojnie, Kise-kun, nic się nie dzieje –
powiedział Tetsu, trzepiąc głową.
Reszta przyglądała się nam bez słowa. Tylko
Murasakibara narzekał na brak jedzenia, ale jedno spojrzenie Akashiego
wystarczyło, by go uciszyć. Dopiero po tym, jak zemściłem się na Tetsu,
zobaczyłem znajome żele pod prysznic. Wziąłem ten o zapachu czekolady i
zacząłem wcierać go w swoje ciało. Kiedy skończyłem, odłożyłem tubkę na brzeg
wanno-basenu, po czym oparłem się wygodnie o jego brzeg.
- Aominecchi, mógłbyś..? – zaczął Kise,
podając mi żel truskawkowy.
- Wybij to sobie z głowy! – Zaprotestowałem. –
Znowu mi ręce będą pachnieć truskawkami.
- Kurokocchi, to może ty? – Zwrócił się do
Tetsu.
- Kise-kun, czy wtarcie sobie żelu pod
prysznic jest dla ciebie aż tak trudne? – spytał Kuroko, wprawiając modela w
zakłopotanie.
- Nic nie rozumiecie – burknął, po czym wylał
sobie żel na dłoń.
Westchnąłem cicho i pokręciłem głową. Co za
ciota…
Z kim ja się w ogóle zadaję? Nasz
kapitan jest psycholem, mój najlepszy przyjaciel zachowuje się jak duch, Kise
jest ciotą, Midorima ma bzika na punkcie horoskopów, a Murasakibara to olbrzymi
żarłok. Tylko ja z tej grupy jestem normalny i zajebisty. Trudno pełnić rolę
tego najlepszego, no ale ktoś musi to robić. Cóż, ten obowiązek spadł na mnie i
szczerze mówiąc dobrze się z tym czuję.
Oparłem się o brzeg wanno-basenu i zamknąłem
oczy. W pewnej chwili poczułem, jak coś płynnego leje się na moją głowę.
Odruchowo zerwałem się do pozycji siedzącej i dotknąłem swoich włosów. Kiedy
powąchałem rękę, zamarłem. Kto śmiał zmoczyć mnie żelem truskawkowym?!
- Aominecchi, umyj głowę – odezwał się Kise, odstawiając
na bok tubkę ze swoim żelem.
- Kise – warknąłem, obracając się w jego
stronę. – Teraz to przesadziłeś.
Złapałem go szybko za szyję, po czym go
pochyliłem. Wylałem mu na głowę żel truskawkowy, czekoladowy, waniliowy, a
następnie wiśniowy, po czym je roztarłem.
- Aominecchi, szamponów się nie miesza! –
krzyknął model, próbując mi się wyrwać.
- A mojej głowy nie polewa się żelem truskawkowym!
Kiedy skończyłem mu wcierać żel we
włosy, na chwilę zanurzyłem go w wodzie, po czym puściłem jego szyję i wróciłem
na swoje miejsce. Oparłem się o brzeg wanno-basenu i spojrzałem z wrednym
uśmiechem na blondyna.
- Aominecchi, jesteś okropny – jęknął Ryouta i
odsunął się trochę ode mnie, robiąc obrażoną minę.
- Naprawdę się lubicie – skomentował Akashi,
przyglądając się naszej dwójce.
Znowu zaczyna… Ja nie mogę, co za natręt. To
teraz wystarczy, że dotknę Kise, a ta gnida już powie, że jesteśmy parą? Nie
mogę się już z tą ciotą drażnić, bo Akashi uzna, że wyznaję mu swoje uczucia? Co
za popaprane miejsce.
Poszliśmy do naszego pokoju i padliśmy na
swoje futony.
- Jutro wracamy do domu – powiedziałem, gdy Akashi
wyszedł z pomieszczenia.
- Nie było tak źle. – Zgodził się Kise. –
Midorimacchi, nawet dałeś radę bez horoskopu!
- Idioto, nie mów takich rzeczy przed czasem! –
Krzyknął Midorima. Chwilę później nadepnął na pinezkę leżącą na podłodze. – To twoja
wina! – Oskarżył Kise i poszedł do łazienki, przedtem przytrzaskując sobie
palca drzwiami.
Rany… Praktycznie cały dzień wytrzymał, a na
koniec taki pech go spotkał.. Chyba horoskop mu dziś nie sprzyjał. Ciekawe, co
było jego szczęśliwym przedmiotem? Może jakiś pornos? Właśnie! Skoro o tym
mowa, to za kilkanaście godzin odzyskam swoją Horikitę Mai! Wreszcie będę mógł pooglądać te cycuszki, które aż
proszą się o macanie. Tak się rozmarzyłem o tych cyckach, że z zamyślenia
wyrwał mnie Kise.
- Aominecchi, ślinisz się.
Szybko przetarłem usta ręką, po czym udałem,
że nic się nie stało.
- Aominecchi, znów myślałeś o dziewczynach z
dużym biustem, prawda? – Kontynuował Kise, nie zwracając uwagi na moje
ostrzegawcze spojrzenie. – Ty to się nigdy nie zmienisz. – Westchnął i położył
się na swoim futonie.
Kilka minut później wrócił obrażony na cały
świat Midorima i bez żadnego słowa ułożył się na swoim posłaniu. Poszliśmy w
jego ślady, jednak z godzinę jeszcze gadaliśmy. Właściwie to głównie
konwersowałem z Kise, czasem odezwał się Murasakibara albo Tetsu, spytany o coś
przez Ryoutę. Glon leżał niczym śpiąca królewna i nie odezwał się ani słowem.
Jakoś nie chciałbym być księciem, który musiał by taką księżniczkę obudzić.
Ble.. Już wolałbym być prawiczkiem. Nie! Cofam to! Chyba już wolałbym obudzić
taką brzydulę, ale i tak bym od niej czym prędzej zwiał. Nie mam zamiaru być
prawiczkiem do końca życia. Kiedyś trzeba takich cycków naprawdę dotknąć. W życiu musi być rozrywka, nie?
- E, Murasakibara – powiedziałem, gdy mieliśmy
iść spać. – Jeśli znów ma ci burczeć w brzuchu, to idź do sąsiedniego pokoju.
- Kuro-chin dał mi ciasteczka, więc nie powinienem
aż tak szybko zgłodnieć – odparł i wpakował sobie co buzi trzy ciastka na raz.
Potwór… Jak ktoś mi jeszcze raz powie, że dużo jem, to niech porówna moje
porcje z porcjami tego olbrzyma.
Westchnąłem cicho i zamknąłem oczy. Czas na
sen o dużych, jędrnych cyckach.
***
Wolność!
Oł jeee! Następnego dnia koło jedenastej
wyszliśmy z jego domu. Cała nasza piątka odetchnęła z ulgą, ale chyba
najbardziej cieszył się Midorima, który mógł wreszcie sprawdzić swój horoskop.
Okazało się, że jego szczęśliwym przedmiotem był papier toaletowy, więc Akashi łaskawie
pozwolił mu jeden wziąć. Ja jednak czułem się oburzony i oszukany, gdyż ta
gnida nie oddała mi moich pornosów! Tłumaczyła, że już wystarczająco się ich
naoglądałem, więc te zostaną spalone. SKANDAL! A tak się cieszyłem, że będę
mógł wreszcie obejrzeć te jędrne, piękne cycki… Cóż, ale od czego ma się
kolekcję pornosów w domu?
Oczywiście rano służba znów nas obudziła, ale
tym razem nie miałem problemów ze wstaniem. Właściwie to pierwszy byłem gotowy
do pójścia na śniadanie. Pewnie jesteście ciekawi, co takiego kucharz nam
przygotował? Ryż, warzywa i herbatę. Nie takie złe, gdyby większość talerza nie
stanowiły brokuły, których nienawidzę. Odmówiłem zjedzenia ich, ale gdy Akashi stanął
za mną z nożyczkami w ręku, posłusznie wziąłem pałeczki i wszamałem cały
posiłek w oka mgnieniu. Mało przy tym
nie zwymiotowałem, ale przynajmniej nadal żyję.
Kise dostał z powrotem swoje kremu i od razu
kilku użył, ciesząc się jak przy tym jak dziecko. Był nawet tak hojny i chciał
mnie posmarować jakimś mazidłem, ale jedno moje spojrzenie skutecznie wyrzuciło
mu z głowy ten pomysł. Murasakibara był wniebowzięty widokiem swoich słodkości,
które po kilku minutach i tak zniknęły w jego brzuchu. Tetsu natomiast, jak to
Tetsu, miał swoją kamienną twarz i nawet się nie uśmiechnął, gdy kucharz
przygotował mu jego skake’a waniliowego.
I tak oto zakończył się weekend u tej gnidy.
Niestety tylko ja byłem poszkodowany, za co obraziłem się na Akashiego, ale
podejrzewam, że ten i tak się tym nie przejął.
- Myślę, że jeszcze was kiedyś na taki weekend
zaproszę – odezwał się Sejiuro, żegnając nas przy bramie. Mimowolnie
zadrżeliśmy na samą myśl o tym, że jeszcze kiedykolwiek mielibyśmy spędzić dwa
dni w jego domu.
- Ależ nie kłopocz się. – Podrapałem się
nerwowo w tył głowy. – Nie chcielibyśmy ci zakłócać spokoju, prawda, chłopaki?
Kise i Midorima skinęli głowami i na wszelki
wypadek odsunęli się kilka kroków. I znów mnie wystawiają, cholernie tchórze!
- Nie zakłócaliście. – Akashi zbliżył się do
mnie z nożyczkami w ręce. – Wręcz przeciwnie, było bardzo zabawnie, nieprawdaż,
Daiki? – Podsunął mi swoją broń do gardła, więc odruchowo przytaknąłem. Przy
okazji poczułem, jak kropelka potu spływa mi po karku. – W takim razie do
zobaczenia.
Oddaliliśmy się szybko od jego domu, ani razu
się przy tym nie odwracając. Gdy minęliśmy kilka ulic, szeroki uśmiech pojawił
się na mojej twarzy.
- No, wreszcie wolni! – krzyknąłem, obejmując
Tetsu i Kise za szyję. – To co? Wycieczka do Maji Burgera?
Przytaknęli, więc skierowaliśmy się do naszej
ulubionej knajpki. Nagle Kise zatrzymał się, szukając czegoś w swojej torbie.
- O Boże! – krzyknął, blednąc.
- Kise-kun, co się stało? – spytał Tetsu,
uważnie go obserwując.
- Zapomniałem zabrać z domu Akashicchiego jednego
kremu…
_________________________________________________________________________________