sobota, 27 lutego 2016

Weekend u Akashiego (cz.2 - ostatnia)

Yo, człowieki!! :D :D

Zakończyłam dziś to zacne opko i mam nadzieję, że nie zawiodę waszych oczekiwać! :D Jeśli jesteście ciekawi, jak ten weekend w domu szanownego Akasha się skończył, to zapraszam do czytania!! :D :D

_________________________________________________________________________________

  Pobudka nie należała do przyjemnych. Służba Akashiego weszła do naszego pokoju o siódmej i od razu odsłoniła firanki, ukazując nam poranne słońce. Odruchowo zmrużyłem oczy i przekręciłem się na drugi bok.
 - Wstawać, lenie! – Do pokoju wszedł Akashi, jak zwykle ze swoimi nożyczkami. – Śniadanie za pół godziny. Macie się nie spóźnić.
 - Spać… - jęknąłem, wciskając głowę w poduszkę. Kurwa.. Znowu powiedziałem coś na głos?
 - Daiki – syknął Akashi, stając nad moją zajebistą osobą. – Ostrzegałem przecież przed nocnymi zabawami.
 - Kiedy temu wielkoludowi pół nocy w brzuchu burczało! – Wskazałem kciukiem Murasakibarę, który trzymał się za brzuch i jęczał, że jest głodny.
 - To trzeba było zjeść więcej na kolację – warknął Akashi. – Wstawajcie, wszyscy!
 Tetsu i Midorima zwlekli się ze swoich futonów, Kise na swoim usiadł, Murasakibara nadal wydawał z siebie dźwięki jakiegoś męczennika, a ja wcisnąłem nos jeszcze głębiej w poduszkę. Po co wstawać? Do śniadanie jeszcze jakieś dwadzieścia pięć minut, więc leżeć mogę jeszcze z piętnaście. Akashiemu to się chyba jednak nie spodobało, bo usiadł mi na plecach, przykładając nożyczki do mojego karku. Jezu Chryste! Właśnie całe życie przeleciało mi przed oczami! I cycki. Duże cycki. Duże, jędrne cycki. Mamusiu, ratuj swego ukochanego syna! Zaraz, ja jeszcze nie dostałem tego medalu! Nie mogę bez niego odejść z tego świata!
 - Daiki, nie rozumiesz prostego polecenia? – spytał Akashi, mrożąc mnie wzrokiem. Jakoś nikt nie spieszył z pomocą. Prawdziwi, kurwa, przyjaciele, nie ma co. Rzeczywiście można na nich liczyć. Tchórze jedni.
 - No przecież zaraz wstanę – odparłem, starając się opanować drżący ton głosu.
 - Nie ,,zaraz”. Teraz.
 - Wiesz, z tobą na plecach to nie jest takie łatwe – mruknąłem, a po chwili tych słów pożałowałem.
 - A przecież często powtarzasz, że jesteś silny i masz super mięśnie. – Kątem oka zobaczyłem na twarzy tej gnidy szatański uśmiech, i już wiedziałem, że mam przejebane. Chce mi złamać kręgosłup? Albo w najlepszym wypadku rękę? – Masz zrobić dwadzieścia pompek ze mną siedzącym ci na plecach.
 Bogowie… Czemu ja tyle gadam? Mam robić pompki na głodniaka? Nie dostarczyłem organizmowi odpowiedniej ilości białka, mięsa, witamin i tych wszystkich substancji, które są im potrzebne do prawidłowego funkcjonowania, a on ode mnie wymaga takich rzeczy? Szatan. Prawdziwy szatan wcielony.
 Westchnąłem cicho i uniosłem się na rękach, po czym zacząłem ćwiczyć. Pierwsze osiem pompek zniosłem w miarę bezboleśnie. Kolejne to już była istna masakra. Nie dość, że zdrętwiały mi plecy, to jeszcze Akashi z każdą chwilą stawał się cięższy. Przy osiemnastej pompce zaczęły drętwieć mi ręce. Kurwa, to był koszmar. Gdy wreszcie doszedłem do upragnionej dwudziestki, padłem na futon i odetchnąłem głęboko.
 - Dobra robota, Daiki – pochwalił mnie kapitan. – Ale jeśli jutro też będziesz miał problemy ze wstaniem, to przebiegniesz wokół mojego domu kilka kółek, ze mną na plecach.
Jezus Maria, może nastawić sobie wcześniejszy budzik, by ta gnida była zadowolona? Czego jak czego, ale latania z nim na plecach po podwórku wolę uniknąć.
 - Za dwadzieścia minut widzimy się w jadalni – oznajmił Akashi, wychodząc ze swoją służbą z pokoju.
 Jak to się dzieje, że ten psychol najpierw się nad kimś znęca, a chwilę później udaje, że tego nie było? Zmienne humorki, co? A byłem pewien, że mają je tylko dziewczyny i Kise.
 - Musimy wyjść za jakieś dziesięć minut, by znaleźć jeszcze drogę do tej jadalni – mruknąłem.
 - Aominecchi, znów wkurzyłeś Akashicchiego – odezwał się Kise, składając swoją kołdrę.
 - Bo ta gnida jak zwykle się o wszystko czepia – burknąłem, udając wielce poszkodowanego. No w końcu poszkodowanym byłem, Akashi prawie złamał mi kręgosłup.
 - Jak zwykle jesteś kretynem – podsumował Midorima, a chwilę później założył na nos swoje okulary. Zaczął czegoś szukać, a po sekundzie jego twarz przybrała odcień blado-zielony. – Mój telefon! Jak ja teraz sprawdzę horoskop?! A jeśli dziś jest pechowy dzień dla Raka? A ja przecież nie mam swojego szczęśliwego przedmiotu… - zaczął panikować. Ludzie, wypuście mnie stąd. Chcę wyjść.
 Wyjąłem z torby jakieś ubranie, po czym poszedłem z nim do łazienki. Znaczy… Próbowałem tam dojść, ale pierwsze drzwi, na jakie trafiłem, nie prowadziły do toalety, ale do jakiegoś innego pokoju gościnnego. Za kolejnymi był jakiś schowek na miotły, odkurzacze i ściereczki. Dopiero za trzecim razem trafiłem w dobre miejsce. Ta łazienka była dużo mniejsza od tej, w której się wczoraj kąpaliśmy, ale i tak dorównywała rozmiarem mojej kuchni. Urządzona została w prostym stylu – ściany były biało-niebieskie, naprzeciwko wejścia stała kabina prysznicowa, obok kibel, a tuż przy drzwiach zlew. Oprócz tego koło niego znajdował się kaloryfer, a przy nim wisiała półka na najpotrzebniejsze rzeczy.
 Odłożyłem na bok swoje rzeczy, a następnie wziąłem szybki prysznic i umyłem zęby. Założyłem świeże ubrania i wróciłem do pokoju.  Tym razem nie miałem problemu z trafieniem do właściwego pomieszczenia.
Gdy wszedłem do naszego tymczasowego lokum, od razu usłyszałem jęki Kise.
 - Ale ja muszę się nim posmarować!
 Pokręciłem lekko głową i wpakowałem swoją piżamę do torby.
 - Aominecchi, potrzebuję kremu nawilżającego! – Model podbiegł do mnie i uwiesił mi się na ramieniu. – Aominecchi!
 - Z skąd niby mam ci do wytrzasnąć?! – Obrzuciłem go karcącym spojrzeniem. – Czy ja ci wyglądam na osobę, która ma w torbie cały salon kosmetyczny?
 Kise odczepił się ode mnie i usiadł na swoim futonie.
 - Mój menedżer mnie zabije.. – szepnął, kryjąc twarz w dłoniach.
 - Będzie na świecie o jedną ciotę mniej – skomentowałem.
 - Aominecchi, jesteś okroopnyy! – zawył blondyn, odwracając się do mnie tyłem.
 I się obraził. Przynajmniej na jakiś czas będę miał go z głowy.
 Chwilę później przyszedł po nas lokaj. Zaprowadził nas do jadalni, po czym skłonił się i wyszedł. Akashi gestem ręki nakazał nam zająć miejsca. Na śniadanie była smażona ryba z warzywami, sosem, a do tego podano herbatę. Całkiem niezłe luksusy, szkoda tylko, że właściciel jest takim psycholem.
 - Jak wam się spało? – spytał kapitan, zerkając na mnie. Kurwa, wiedziałem, że będzie mi to wypominał. Po prostu to, kurna, wiedziałem.
 - Bardzo dobrze. – Midorima przełknął to, co miał w buzi. – Aomine nawet nie chrapał.
 - Ja nigdy nie chrapię, kretynie! – krzyknąłem. No jak taki glon śmie mnie obrażać?! Mnie, wielkiego, zajebistego, seksownego, silnego…
 - Daiki. – Głos Akashiego skutecznie sprawił, że natychmiast się uspokoiłem i opuściłem pałeczki, którymi miałem zamiar rzucić w Midorimę. – Czy ty nigdzie nie umiesz się zachować?
 - E-ej! – Znów podniosłem głos. – To on zaczął, a poza tym…
 - Cisza.
 Ta, król świata się znalazł i wszyscy mamy padać przed nim na kolana. Zarozumialec jeden. A niektórzy mówią, że to ja jestem egoistą. I gdzie tu sprawiedliwość?!
 Siedziałem przy stole wielce naburmuszony, ale jakoś nikt nie zwrócił uwagi na moje fochy. Znów poczułem się niedoceniony. Przecież moje fochy oznaczają jedno – coś mi nie pasuje. To z kolei znaczy, że należy to coś jak najszybciej poprawić, bym był zadowolony. U Akashiego to prędzej mógłbym się spodziewać spadającego meteorytu. Ech… Jak to się stało, że taka gnida ma ogromny dom, służbę, wielkie łazienki, a na dodatek działkę z własnym jeziorkiem?! Czuję się gorszy… A tak nie może być. To, że Akashi nazywa się imperatorem, nic nie znaczy. Ja jestem królem boiska, asem Teiko i strzelcem nie do zatrzymania. Moja zajebistość nie zna granic. Nie to, co u tego karła. Gdyby nie to jego Oko Imperatora, kim by był? A gdyby nie nasza drużyna? Wtedy na pewno nie zaszedłby tak daleko. I jeszcze to rozdwojenie osobowości.. Serio, ta gnida jest naprawdę przerażająca. Kiedyś Akashi miał dwie czerwone tęczówki. Teraz czerwona jest tylko jedna, druga za to zmieniła kolor na złoty. Szczerze mówiąc, to wolałem pierwszą, prawdziwą wersję naszego kapitana. Była bardziej.. ludzka. Cóż, może jeszcze kiedyś będzie nam dane ją ujrzeć.
 Po skończonym śniadaniu Akashi dał nam specjalne stroje do jazdy konnej, a następnie zaprowadził nas do stajni. Ejże, czego on w tym domu nie ma?! No, prócz normalnych ludzi oczywiście, to akurat tacy to by się tu przydali.
 Każdy z nas dostał własnego konia i zaczęła się lekcja jazdy. Muszę przyznać, że było całkiem przyjemnie. Moja klacz nazywała się Diament, Kuroko dostał zaszczytu jeżdżenia na Bolku, Murasakibara wsiadł na Teklę, Midorima na Czesława, Kise na Bursztyna, a Akashi na Króla. Jakże mogłoby być inaczej… Kto by się tego spodziewał? Okazało się, że zwierzęta były do nas przyjaźnie nastawione, więc nie mieliśmy specjalnego problemu z okiełzaniem ich. No, oprócz Ryouty, który prawie wjechał na barierkę. Konie miały bardzo miękkie grzywy, a jazda na nich sprawiła nam wiele frajdy. Nawet mnie się spodobało i nastrój mi się poprawił. Akashi uczył nas poprawnej postawy, tłumaczył jak skręcić, zahamować, wołać konia… I to wcale nie było takie trudne. Zawsze myślałem, że panowanie nad takimi zwierzętami wymaga dużo ćwiczenia, ale byłem mile zaskoczony. Potem musieliśmy jeszcze te konie wyszorować i je nakarmić, lecz to też było raczej zabawne. Poszkodowany został koń Murasakibary, bo ten wielkolud zeżarł połowę jego jabłek.
 Kiedy wróciliśmy do środka, była już na obiad. A wiecie, co podano? Mięcho! Otóż to! Soczyste, idealnie usmażone, przepyszne mięcho! Niebo w gębie. Takie obiady, to ja mógłbym jeść codziennie. Czego jak czego, ale porządnego żarcia to nigdy za wiele. A, no i pornosów. Chociaż gdybym miał wybrać między tymi dwoma rzeczami, to… Wybrałbym jedzenie podczas oglądania jędrnych cycuszków. Może i niezbyt idealne połączenie, ale dzięki temu nie pozbył się ani jednego, ani drugiego. Jestem zajebisty. I genialny.
 Po obiedzie mieliśmy czas wolny. Okazało się, że Akashi ma w domu stół do ping-ponga, więc zabraliśmy się za grę. Ogólnie to zająłem drugie miejsce. Zgadnijcie, kto był pierwszy. Ta czerwona gnida. Nie sądziłem, że ona tak dobrze umie to grać. No ale w końcu to Akashi – wszystko u niego musi idealne, a on sam ma być najlepszy. Bogom dzięki, że moja mama nie jest tak wymagająca jak jego ojciec. Gdyby tak było, to już dawno bym zwariował i wylądował w psychiatryku. Ma kochana rodzicielka naprawdę powinna dostać jakiś ogromny medal zasługi dla państwa. W końcu urodziła zajebistego mnie – coś jej się za to należy. A może od czasu do czasu powinienem pomóc jej w sprzątaniu? Albo chociaż kwiaty kupić? E, nie przesadzajmy. Medal od prezydenta byłby wystarczający.
 Nie uwierzycie, co było potem. Sam chciałem w to nie wierzyć, ale to była najprawdziwsza prawda, w dodatku okrutna. Akashi zagonił nas do nauki, tłumacząc, że po zawodach rozpocznie się sezon do egzaminów, więc ma zamiar nas przypilnować, byśmy się uczyli. Uroczo, nie? Szatan wcielony! Żeby w wolny weekend, dodatkowo we własny domu, zmuszać kolegów z drużyny do siedzenia nad książkami! Istny diabeł. Czasem myślę, że to Oko Imperatora mu nie służy. Wręcz przeciwnie – niszczy coraz bardziej jego dawną osobowość.
 - Daiki, skup się na tekście – polecił mi kapitan, gdy znów zacząłem bujać w obłokach.
 Gdyby to ode mnie zależało, to z własnej woli bym tu nie przyszedł. Ale że to było ,,zaproszenie” od samego Akashiego, to nie wypadało odmówić. Zwłaszcza, że jego ,,zaproszenie” wyglądało mniej więcej tak: stoi na środku sali z nożyczkami w ręce, a następnie oznajmia, że jesteśmy do niego zaproszeni na weekend. A kto nie przyjdzie, tego flaki znajdą się w jego zamrażarce. I jak tu odmówić? Cóż nam pozostało? Jedynie przyjście tutaj z nadzieją, że będzie miał dobry humor i nie powiesi nas na pierwszym lepszym żyrandolu.
 - Ale to nudne – jęknąłem, przekręcając kolejną kartkę w książce od biologii. Gdy jednak na trafiłem na temat o układzie rozrodczym żeńskim, nagle się zacząłem dokładnie wczytywać. No co? Taka wiedza jest przecież niezbędna! Każdy facet powinien to wiedzieć. W końcu należy się do seksu z ukochaną dziewczyną jakoś przygotować. Trzeba wiedzieć, co gdzie włożyć. Chociaż to akurat czysta natura i odruchy, ale jednak takich tematów nie wolno unikać.
 - Daiki, myślę, że ten temat znasz akurat na pamięć. – Akashi spojrzał na mnie, ale w jego wzroku nie wyczytałem nagany.
 - Ej, sam przecież powtarzasz, że powtórki materiału dobrze robią – zaprotestowałem. – Więc powtarzam.
 Kapitan tylko lekko pokręcił głową, po czym pochylił się nad Kise i zaczął go odpytywać z historii Japonii. W tym czasie Midorima powtarzał matmę, Kuroko fizykę, a Murasakibara angielski. Jezuuuu… Zamęczę się tutaj. Ludzie, ratujcie zajebistego mnie! Muszę żyć! Od tych książek zaraz mi głowa pęknie. Oj, już boli. Oj, aj, czyżby to już? Mój koniec jest blisko?
 - Akashi-kun, nie rozumiem tego zadania – odezwał się nagle Tetsu, co uratowało Kise przed kolejnym pytaniem z historii, na które nie znał odpowiedzi. Model odetchnął z ulgą, po czym doczytał to, czego nie wiedział.
 - Aka-chin, jeeeść. – Ziewnął Murasakibara, a jego brzuch wydał z siebie dźwięk przypominający trzęsienie ziemi. Przez te odgłosy zaraz coś nam się serio na głowy zwali.
 Hehe… Zwali.. Moje mądrości życiowe powinny być zapisywane w jakiejś księdze państwowej. A skoro o waleniu mowa.. Z jednej strony mam ochotę walnąć z pięści Akashiego, za to, że przetrzymuje nas w tym pokoju z książkami, a z drugiej chcę odzyskać swoje pornosy. Może bym sobie przy nich coś zwalił…
 - Ech, czy wy ciągle musicie na coś narzekać? – Westchnął nasz kapitan, kręcąc głową z dezaprobatą. – No ale rzeczywiście. Siedzimy tu już dwie godziny, więc możecie być trochę zmęczeni. Kucharz zrobił ciasto, więc chodźmy je zjeść.
 Zmarnowałem dwie cenne godziny swojego życia na studiowaniu książki od biologii. Ludzie, uczyłem się równie dwie godziny, i to bez najmniejszej drzemki! No teraz to ten medal już mi się należy. Toż to osiągnięcie prawie tak wielkie, jak pierwszy lot na Księżyc! No, a teraz czas coś przekąsić.
 Usiedliśmy przy stole w jadalni, a lokaj nałożył każdemu po całkiem sporym kawałku ciasta. Dla Murasakibary to było jednak nic, bo po sekundzie na jego talerzu zostały tylko okruszki, które i tak chwilę później zlizał.
 - To wszystko? – jęknął zawiedziony olbrzym, wpatrując się w pusty talerzyk.
 - Musisz dbać o odpowiednią dietę, Atsushi – odparł Akashi, który był dopiero w połowie swojego ciastka. – Poza tym to niezdrowo i niekulturalnie jeść tak szybko.
 Ta, mistrz dobrych manier się znalazł. A jak rzuca w ludzi nożyczkami, to gdzie ma te maniery, co? Niby taki kulturalny i grzeczny, a tak naprawdę diabeł wcielony.
 Po podwieczorku znów mieliśmy trochę czasu wolnego, który poświęciłem na zwiedzanie domu. Kise oczywiście musiał się do mnie przypałętać. Chyba zapomniał, że się na mnie obraził. Murasakibara polazł do kuchni po jakieś owoce, bo tylko na to pozwolił mu Akashi, Tetsu zajął się czytaniem książki, a Midorima wlazł pod koc, opatulił się nim po samą szyję i oznajmił, że nigdzie się stąd nie ruszy, dopóki nie będzie miał swojego szczęśliwego przedmiotu. Moim zdaniem i tak mu całkiem nieźle poszło, bo pół dnia bez horoskopu wytrzymał, i jeszcze na dodatek żyje. Akashi natomiast zniknął w swoim pokoju. Znając go to pewnie zaczął coś dla nas szykować.
 - Aominecchi – odezwał się Kise. – A jak się tu zgubimy?
 - To nas znajdą duchy tego domu i zabiorą ze sobą do grobu – odparłem.
 Model pisnął, po czym przyczepił się do mojego ramienia i w ogóle nie chciał go puścić.
 - Jezu, Kise, żartowałem przecież – mruknąłem, chcąc się wyswobodzić z jego uchwytu. Jeszcze trochę, a ręka mi zdrętwieje.
 - Takie żarty wcale nie są śmieszne – burknął, rozluźniając nieco swój chwyt. I tak trzymał się tak blisko mnie, że zaczynało to być powoli irytujące.
 - Nie bądź taki łatwowierny. Duchy nie istnieją.
 - Nie strasz mnie więcej.
 - Dobra, to o pająku na twoim ramieniu też ci nie powiem.
 - P-pająk?! – Pisnął przerażony i za wszelką cenę próbował go wypatrzeć i strzepnąć. Wyglądał przy tym przekomicznie. Zupełnie, jakby tańczył taniec jakiś starożytnych Indian. Dopiero, kiedy usłyszał mój śmiech, zorientował się, że to był żart. – Aominecchi, jesteś okropny – burknął i mnie lekko popchnął.
 - Jestem zajebisty – odparłem, po czym też go lekko popchnąłem.
 Nie minęła minuta, a te przepychanki zamieniły się w prawdziwą bójkę. Szarpnąłem go za włosy, na co krzyknął i uszczypnął mnie w policzek. Złapał mój lewy nadgarstek, ja odwdzięczyłem mu się tym samym. Zaczęliśmy się przepychać, cały czas się obrażając. Nagle Kise potknął się o dywan i poleciał do tyłu, ciągnąc mnie za sobą. Nie miałem się czego złapać, więc obaj wylądowaliśmy na podłodze. Znaczy.. Ryouta wylądował na podłodze, ja upadłem na niego.
 - Nie wmówisz mi teraz, że nie jesteś ciotą – burknąłem, przygniatając go do twardej nawierzchni.
 - To był wypadek – odpowiedział, robiąc nadąsaną minę.
 - Jak wszystko. – Westchnąłem.
 - Daiki, Ryouta. – Usłyszeliśmy głos Akashiego i natychmiast obróciliśmy głowy w jego stronę. Obok niego stała reszta Pokolenia Cudów. – Wiedziałem, że jesteście przyjaciółmi, ale nie sądziłem, że ciągnie was do siebie w takim stopniu. – Spojrzeliśmy na siebie, a nasze twarze przybrały kolor dorodnych pomidorów. – I to w cudzym domu.. – Akashi pokręcił głową z dezaprobatą. – To wyjątkowy brak kultury.
 - E-ej! – Szybko wstałem z Kise. – To był wypadek! Szarpaliśmy się i Kise potknął się o dywan!
 - Aominecchi ma rację! – Model stanął przy mnie i wymachiwał energicznie rękoma. – Potknąłem się o dywan i przypadkiem pociągnąłem go za sobą! Jesteśmy tylko przyjaciółmi, naprawdę!
 - Kise-kun, nie krzycz – odezwał się Tetsu. – Może i macie rację, ale to wyglądało dość dziwacznie.
 - Tetsu – warknąłem. Jak ten karzeł coś powie, to potrafi ostro dowalić. – Jeśli jeszcze raz usłyszę, że mówisz coś takiego, to czarno widzę twoją przyszłość.
 - Powiedział czarnuch.
 Aż zaniemówiłem. Pamiętacie, co mówiłem o Akashim? Że to diabeł wcielony. Zmieniam zdanie. Wprawdzie jest diabłem wcielonym, ale ma brata, który na tym świecie nazywa się Kuroko Tetsuya i właśnie rozwścieczył mnie do granic możliwości. Nienawidzę, gdy ktoś śmieje się z mojej karnacji.
 - Masz dwie sekundy na ucieczkę – warknąłem, i zacząłem biec w jego stronę. Po chwili Tetsu zniknął, a ja się zatrzymałem. – Co za drań – szepnąłem. – I tak cię dorwę, Tetsu!
 Podejrzewam, że Kuroko cały czas był w holu, ale po prostu nie mogliśmy go dostrzec. Ja mu nie podaruję. Jak go tylko złapię, to drań ma przejebane.
 - Mam nadzieję, że nie będzie z waszą dwójką żadnych problemów – odezwał się Akashi, patrząc znacząco na mnie i Kise.
 - A-ale… Akashicchi – jąkał się model.
Prychnąłem tylko i odszedłem w stronę pokoju, który pełnił rolę mojej sypialni. Jeden wypadek, ale ile od razu rabanu! Że niby ja miałbym być gejem?! Niedoczekanie wszystkich, którzy na to liczą. Uwielbiam cycki, nie penisy. Faceci nie mają dużych piersi, więc to ich wyklucza na wstępie. Poza tym to zbyt ohydne. Dziewczyny są sto razy lepsze.
 Położyłem się na swoim futonie, kładąc ręce pod głową. Westchnąłem cicho i zacząłem się nudzić. Nawet nie mogłem pooglądać swoich pornosów, co często robię w wolnym czasie. Na facebooka nie chciało mi się wchodzić, na spacer po domu też nie miałem ochoty, na pogaduszki z tymi kretynami tym bardziej, więc zostało mi siedzenie w pokoju. Do kolacji mieliśmy jeszcze pół godziny, przez ten czas powinienem mieć spokój. Jakże się pomyliłem! Kilka minut później do pomieszczenia wszedł Kise i usiadł na swoim futonie. Zaczął przeglądać swoją torbę, co jakiś czas na mnie zerkając. Zaraz coś powiem, jestem pewien.
 Nagle model przerwał poszukiwania czegoś w swojej torbie i spojrzał na mnie nieco zmieszany.
 - Aominecchi.. – Zaczął. A nie mówiłem? – Nie gniewasz się za to przed chwilą?
 - To Akashi jest tu kretynem – mruknąłem. – Poza tym oni tylko żartowali. Wypadki zdarzają się każdemu, szczególni takim ciotom jak ty.
 - Aominecchi! – Podniósł głos i uderzył mnie poduszką.
 - Oż ty…! – Wziąłem do ręki swoją poduszkę i przywaliłem mu nią w głowę.
 Zaczęła się prawdziwa poduszkowa wojna. Nawzajem wymienialiśmy się ciosami, śmiejąc się przy tym i krzycząc na zmianę. Kilka minut później do pokoju wszedł Midorima wraz z Murasakibarą, a po chwili dołączyli do nich Akashi i Tetsu.
 - Co wy tu.. – Zaczął glon, ale ,,przypadkiem” rzuciłem w niego poduszką. – Aomine! – krzyknął, poprawiając spadające okulary.
 Oddał mi, lecz zdążyłem się przed tym ciosem uchylić. Nie minęła minuta, a wszyscy, nawet Akashi, przyłączyli się do wojny. Podzieliliśmy się na dwie drużyny. Do mojej dołączył kapitan oraz Tetsu, pozostała dwójka stanęła po stronie Kise. I się zaczęło. Murasakibara siedział na przeciwko mnie, więc to w niego najczęściej rzucałem, a on mi oczywiście oddawał, ciągle przy tym ziewając. Model trafił na Kuroko i często obrywał od niego w twarz. Akashi natomiast zajął się Midorimą i blokował każdy jego rzut.
 Piętnaście minut później skończyliśmy. Akashi podszedł do drzwi i powiedział:
 - Ułóżcie teraz te poduszki tak, jak były.
 - Ale ty też grałeś z nami! – zaprotestowałem.
 - Muszę uzgodnić coś z kucharzem.
 Wyszedł z pomieszczenia, ignorując moje wściekłe spojrzenie. Nie dość, że jakimś cudem z nami grał, to rozkazał nam sprzątać! Bezczelność! A potem się na mnie wścieka, że brak mi manier. No jak tam można?
 Poszliśmy na kolację i zajęliśmy swoje miejsca. Smażona makrela była całkiem niezłym pomysłem. I smacznym, to najważniejsze. Do tego herbata i warzywa. Jakże mogłoby być inaczej? Po posiłku poszliśmy się myć. Gorąca woda z wanno-basenu była naprawdę kojąca.
Aż przyjemnie się w niej siedziało. I wtedy mi się o czymś przypomniało.
 - Tetsu. – Obróciłem się w jego stronę, a gdy na mnie spojrzał, oplotłem ramieniem jego szyję. – Nazwałeś mnie wcześniej czarnuchem.
 - Aomine-kun, to był tylko ża…
 - Nienawidzę tego, nieważne czy na serio, czy w żartach. Zresztą powinieneś to już wiedzieć.
 Zacząłem go porządnie chlapać wodą, a w pewnym momencie go w niej zanurzyłem.
 - Aominecchi, nie top Kurokocchiego! – krzyknął Kise.
 - Spokojnie, Kise-kun, nic się nie dzieje – powiedział Tetsu, trzepiąc głową.
 Reszta przyglądała się nam bez słowa. Tylko Murasakibara narzekał na brak jedzenia, ale jedno spojrzenie Akashiego wystarczyło, by go uciszyć. Dopiero po tym, jak zemściłem się na Tetsu, zobaczyłem znajome żele pod prysznic. Wziąłem ten o zapachu czekolady i zacząłem wcierać go w swoje ciało. Kiedy skończyłem, odłożyłem tubkę na brzeg wanno-basenu, po czym oparłem się wygodnie o jego brzeg.
 - Aominecchi, mógłbyś..? – zaczął Kise, podając mi żel truskawkowy.
 - Wybij to sobie z głowy! – Zaprotestowałem. – Znowu mi ręce będą pachnieć truskawkami.
 - Kurokocchi, to może ty? – Zwrócił się do Tetsu.
 - Kise-kun, czy wtarcie sobie żelu pod prysznic jest dla ciebie aż tak trudne? – spytał Kuroko, wprawiając modela w zakłopotanie.
 - Nic nie rozumiecie – burknął, po czym wylał sobie żel na dłoń.
 Westchnąłem cicho i pokręciłem głową. Co za ciota…
Z kim ja się w ogóle zadaję? Nasz kapitan jest psycholem, mój najlepszy przyjaciel zachowuje się jak duch, Kise jest ciotą, Midorima ma bzika na punkcie horoskopów, a Murasakibara to olbrzymi żarłok. Tylko ja z tej grupy jestem normalny i zajebisty. Trudno pełnić rolę tego najlepszego, no ale ktoś musi to robić. Cóż, ten obowiązek spadł na mnie i szczerze mówiąc dobrze się z tym czuję.
 Oparłem się o brzeg wanno-basenu i zamknąłem oczy. W pewnej chwili poczułem, jak coś płynnego leje się na moją głowę. Odruchowo zerwałem się do pozycji siedzącej i dotknąłem swoich włosów. Kiedy powąchałem rękę, zamarłem. Kto śmiał zmoczyć mnie żelem truskawkowym?!
 - Aominecchi, umyj głowę – odezwał się Kise, odstawiając na bok tubkę ze swoim żelem.
 - Kise – warknąłem, obracając się w jego stronę. – Teraz to przesadziłeś.
 Złapałem go szybko za szyję, po czym go pochyliłem. Wylałem mu na głowę żel truskawkowy, czekoladowy, waniliowy, a następnie wiśniowy, po czym je roztarłem.
 - Aominecchi, szamponów się nie miesza! – krzyknął model, próbując mi się wyrwać.
 - A mojej głowy nie polewa się żelem truskawkowym!
Kiedy skończyłem mu wcierać żel we włosy, na chwilę zanurzyłem go w wodzie, po czym puściłem jego szyję i wróciłem na swoje miejsce. Oparłem się o brzeg wanno-basenu i spojrzałem z wrednym uśmiechem na blondyna.
 - Aominecchi, jesteś okropny – jęknął Ryouta i odsunął się trochę ode mnie, robiąc obrażoną minę.
 - Naprawdę się lubicie – skomentował Akashi, przyglądając się naszej dwójce.
 Znowu zaczyna… Ja nie mogę, co za natręt. To teraz wystarczy, że dotknę Kise, a ta gnida już powie, że jesteśmy parą? Nie mogę się już z tą ciotą drażnić, bo Akashi uzna, że wyznaję mu swoje uczucia? Co za popaprane miejsce.
 Poszliśmy do naszego pokoju i padliśmy na swoje futony.
 - Jutro wracamy do domu – powiedziałem, gdy Akashi wyszedł z pomieszczenia.
 - Nie było tak źle. – Zgodził się Kise. – Midorimacchi, nawet dałeś radę bez horoskopu!
 - Idioto, nie mów takich rzeczy przed czasem! – Krzyknął Midorima. Chwilę później nadepnął na pinezkę leżącą na podłodze. – To twoja wina! – Oskarżył Kise i poszedł do łazienki, przedtem przytrzaskując sobie palca drzwiami.  
 Rany… Praktycznie cały dzień wytrzymał, a na koniec taki pech go spotkał.. Chyba horoskop mu dziś nie sprzyjał. Ciekawe, co było jego szczęśliwym przedmiotem? Może jakiś pornos? Właśnie! Skoro o tym mowa, to za kilkanaście godzin odzyskam swoją Horikitę Mai! Wreszcie będę mógł pooglądać te cycuszki, które aż proszą się o macanie. Tak się rozmarzyłem o tych cyckach, że z zamyślenia wyrwał mnie Kise.
 - Aominecchi, ślinisz się.
 Szybko przetarłem usta ręką, po czym udałem, że nic się nie stało.
 - Aominecchi, znów myślałeś o dziewczynach z dużym biustem, prawda? – Kontynuował Kise, nie zwracając uwagi na moje ostrzegawcze spojrzenie. – Ty to się nigdy nie zmienisz. – Westchnął i położył się na swoim futonie.
 Kilka minut później wrócił obrażony na cały świat Midorima i bez żadnego słowa ułożył się na swoim posłaniu. Poszliśmy w jego ślady, jednak z godzinę jeszcze gadaliśmy. Właściwie to głównie konwersowałem z Kise, czasem odezwał się Murasakibara albo Tetsu, spytany o coś przez Ryoutę. Glon leżał niczym śpiąca królewna i nie odezwał się ani słowem. Jakoś nie chciałbym być księciem, który musiał by taką księżniczkę obudzić. Ble.. Już wolałbym być prawiczkiem. Nie! Cofam to! Chyba już wolałbym obudzić taką brzydulę, ale i tak bym od niej czym prędzej zwiał. Nie mam zamiaru być prawiczkiem do końca życia. Kiedyś trzeba takich cycków naprawdę dotknąć.  W życiu musi być rozrywka, nie?
 - E, Murasakibara – powiedziałem, gdy mieliśmy iść spać. – Jeśli znów ma ci burczeć w brzuchu, to idź do sąsiedniego pokoju.
 - Kuro-chin dał mi ciasteczka, więc nie powinienem aż tak szybko zgłodnieć – odparł i wpakował sobie co buzi trzy ciastka na raz. Potwór… Jak ktoś mi jeszcze raz powie, że dużo jem, to niech porówna moje porcje z porcjami tego olbrzyma.
 Westchnąłem cicho i zamknąłem oczy. Czas na sen o dużych, jędrnych cyckach.
                                                                           
                                                                          ***
  Wolność!
 Oł jeee! Następnego dnia koło jedenastej wyszliśmy z jego domu. Cała nasza piątka odetchnęła z ulgą, ale chyba najbardziej cieszył się Midorima, który mógł wreszcie sprawdzić swój horoskop. Okazało się, że jego szczęśliwym przedmiotem był papier toaletowy, więc Akashi łaskawie pozwolił mu jeden wziąć. Ja jednak czułem się oburzony i oszukany, gdyż ta gnida nie oddała mi moich pornosów! Tłumaczyła, że już wystarczająco się ich naoglądałem, więc te zostaną spalone. SKANDAL! A tak się cieszyłem, że będę mógł wreszcie obejrzeć te jędrne, piękne cycki… Cóż, ale od czego ma się kolekcję pornosów w domu?
 Oczywiście rano służba znów nas obudziła, ale tym razem nie miałem problemów ze wstaniem. Właściwie to pierwszy byłem gotowy do pójścia na śniadanie. Pewnie jesteście ciekawi, co takiego kucharz nam przygotował? Ryż, warzywa i herbatę. Nie takie złe, gdyby większość talerza nie stanowiły brokuły, których nienawidzę. Odmówiłem zjedzenia ich, ale gdy Akashi stanął za mną z nożyczkami w ręku, posłusznie wziąłem pałeczki i wszamałem cały posiłek w oka mgnieniu.  Mało przy tym nie zwymiotowałem, ale przynajmniej nadal żyję.
 Kise dostał z powrotem swoje kremu i od razu kilku użył, ciesząc się jak przy tym jak dziecko. Był nawet tak hojny i chciał mnie posmarować jakimś mazidłem, ale jedno moje spojrzenie skutecznie wyrzuciło mu z głowy ten pomysł. Murasakibara był wniebowzięty widokiem swoich słodkości, które po kilku minutach i tak zniknęły w jego brzuchu. Tetsu natomiast, jak to Tetsu, miał swoją kamienną twarz i nawet się nie uśmiechnął, gdy kucharz przygotował mu jego skake’a waniliowego.
 I tak oto zakończył się weekend u tej gnidy. Niestety tylko ja byłem poszkodowany, za co obraziłem się na Akashiego, ale podejrzewam, że ten i tak się tym nie przejął.
 - Myślę, że jeszcze was kiedyś na taki weekend zaproszę – odezwał się Sejiuro, żegnając nas przy bramie. Mimowolnie zadrżeliśmy na samą myśl o tym, że jeszcze kiedykolwiek mielibyśmy spędzić dwa dni w jego domu.
 - Ależ nie kłopocz się. – Podrapałem się nerwowo w tył głowy. – Nie chcielibyśmy ci zakłócać spokoju, prawda, chłopaki?
 Kise i Midorima skinęli głowami i na wszelki wypadek odsunęli się kilka kroków. I znów mnie wystawiają, cholernie tchórze!
 - Nie zakłócaliście. – Akashi zbliżył się do mnie z nożyczkami w ręce. – Wręcz przeciwnie, było bardzo zabawnie, nieprawdaż, Daiki? – Podsunął mi swoją broń do gardła, więc odruchowo przytaknąłem. Przy okazji poczułem, jak kropelka potu spływa mi po karku. – W takim razie do zobaczenia.
 Oddaliliśmy się szybko od jego domu, ani razu się przy tym nie odwracając. Gdy minęliśmy kilka ulic, szeroki uśmiech pojawił się na mojej twarzy.
 - No, wreszcie wolni! – krzyknąłem, obejmując Tetsu i Kise za szyję. – To co? Wycieczka do Maji Burgera?
 Przytaknęli, więc skierowaliśmy się do naszej ulubionej knajpki. Nagle Kise zatrzymał się, szukając czegoś w swojej torbie.
 - O Boże! – krzyknął, blednąc.
 - Kise-kun, co się stało? – spytał Tetsu, uważnie go obserwując.

 - Zapomniałem zabrać z domu Akashicchiego jednego kremu… 
_________________________________________________________________________________










czwartek, 25 lutego 2016

Weekend u Akashiego (cz.1)

Yo, ludzie!

Zabrałam się za pisanie ,,Weekend u Akashiego" już kilka dni temu, ale że na razie jest to trochę długie (już coś koło 16 stron Worda, a będzie jeszcze dłuższe), to postanowiłam podzielić to na dwie części. Pierwszą wstawiam dziś, druga pojawi się jak tylko ją skończę ;)

Mam nadzieję, że opko przypadnie wam do gustu ;)

Tym razem nie będę was zanudzać (jakaś nowość XD), tylko bez żadnego niepotrzebnego gadania, zapraszam do czytania!! :D
_________________________________________________________________________________

Ja pierdolę, za jakie grzechy?!
 Kiedy stanąłem przed drzwiami domu, właściwie willi, Akashiego, aż przebiegł mnie nieprzyjemny dreszcz. Reszta drużyny też była chyba nieźle spięta, bo jakoś nikt nie miał ochoty pukać w ten kawałek drewna. I to grubego drewna. I pewnie drogiego. A, i ozdobionego.
 - Ee… - zaczął Kise. – Kto puka? Przecież nie będziemy tak sterczeć pod drzwiami jak jacyś bezdomni.
 - Ależ proszę, kobietom i ciotom się ustępuje, droga wolna – powiedziałem, pchając go lekko w stronę drzwi.
 Ścisnął mocniej swoją torbę, po czym szybko odsunął się w bok, rezygnując ze swojego pierwszeństwa, którego łaskawie mu udzieliłem. No co za bezczelność! Ja, wielki i zajebisty Aomine Daiki ustępuję komuś miejsca, a ten ktoś to miejsce odtrąca! Skandal! No normalnie za ten czyn to prezydent powinien mi osobiście pogratulować. Albo i dać Nobla czy jakiś Krzyż Zasługi dla państwa… No cokolwiek no! Dlaczego nadal nikt mnie nie docenia? Czuję się obrażony.
 Zaczęła się kolejna kłótnia o to, kto ma zapukać i liczyć na to, że nie spotkamy od razu Akashiego przy wejściu. O bogowie, a jak tu są kamery i ta gnida wszystko widzi, przy okazji nabijając się z naszego zachowania?! Jeżu… Będzie miała z tego niezły kabaret, bo podejrzewam, że musimy wyglądać komicznie.
 Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich wysoki staruszek w stroju lokaja. Święte pornosy, czego Akashi nie ma w tym domu? Ach, no tak. Pornosów. Chociaż skoro nawet ma taką służbę, to może jakiś świerszczyk by się znalazł? E, złudna nadzieja. Prędzej bym chyba umarł, niż znalazł w tej willi pornole.
 - Zapraszam państwa do środka – odezwał się nagle lokaj. – Panicz Akashi już państwa oczekuje.

 Boże, normalnie jakbym znalazł się w jakimś dwudziestowiecznym pałacu! I to słownictwo lokaja… Ludzie, takiej powagi to ja dawno nie widziałem. Nawet szanowna gnida się tak nie zachowuje. Chociaż może i dobrze, bo gdyby na treningu do każdego mówił ,,pan”, to chyba bym się wypisał z drużyny. Po namyśle stwierdzam jednak, że to byłby głupi pomysł, bo znając tego psychola, to by mnie normalnie prześladował i straszył nożyczkami, a potem pewnie i tak bym wrócił. A gdy pomyślę o dodatkowych treningach, jakie by mi fundował, to aż mnie nogo bolą.
 Kiedy szliśmy za lokajem, rozglądałem się po mieszkaniu Akashiego. Bogowie, jakie to wszystko jest ogromne! Jeśli się tu nie zgubię, to będzie cud jakiś. Tyle tam drzwi i korytarzy, że nawet nie umiałbym trafić do wyjścia. Już wiem, czemu Akashi jest taki chudy. Jak codziennie chodzi tyle po własnym domu, to trochę tak, jakby zaliczył długi spacer. Jednak ja i tak wolę swój dom. Wprawdzie jest mniejszy, ale bardziej przytulny, osobisty i dobrze się w nim czuję. Tutaj mam dziwne dreszcze. W końcu kiedy zostaniemy z Akashim, trzeba się będzie modlić, by miał dobry humor.
 Lokaj zaprowadził nas do sporych drzwi w jakimś korytarzu, po czym je otworzył i stanął w progu.
 - Pańscy goście już przyszli – powiedział.
 - Dobrze, wpuść ich. – Usłyszeliśmy głos Akashiego.
 Staruszek skłonił się i wpuścił nas do środka, zamykając za nami drzwi. Kiedy zobaczyłem sypialnię Akashiego, poczułem, jak moja żuchwa dotyka podłogi. Ludzie, to pomieszczenie jest dwa razy takie, jak mój salon! A jak trzeba się namęczyć, by tu posprzątać… Kolejny minus mieszkania w dużym domu. Ale z drugiej strony ta gnida ma służbę, która zrobi wszystko za niego. Farciarz.
 Stanęliśmy wszyscy na środku pokoju i podejrzewam, że wyglądaliśmy jak poranione przez los cioty. Jakoś żaden z nas nie rozpoczął rozmowy, za to miałem wrażenie, że wszyscy chowają się ukradkiem za Murasakibarę. Co za trzęsiportki! Tchórze i tyle!
 - Możecie usiąść – odezwał się nagle Akashi, bawiąc się swoimi nożyczkami. 
 Tia.. A zaraz się okaże, że w podłodze znajdują się klapy, które prowadzą wprost do klatki z lwami. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby któryś z nas zaraz tam wpadł. Obstawiam Kise.
 Jako że Midorima stał najbliżej fotela, zajął go pierwszy, rozglądając się po pomieszczeniu z lękiem i niepewnością, co starał się ukryć. Murasakibara uwalił się na podłodze, otwierając paczkę swoich pocky. Wyglądał tak, jakby miał na wszystko wyjebane – czyli codzienność. Kise z kolei przykucnął na jakimś stołku u nerwowo miętosił w ręku pasek swojej torby. Cóż mi pozostało? Usiadłem na podłodze po turecku i zapatrzyłem się w sufit, unikając wzroku tej gnidy.
 - Ładny pokój, Akashi-kun – odezwał się nagle Tetsu, zjawiając się znikąd koło mnie. Tak mnie wystraszył, że prawie zawału dostałem! No tak… Znów o nim zapomniałem.
 - Oi, Tetsu, ostrzegałbyś uczciwych obywateli przed nagłym pojawianiem się! – warknąłem.
 - Stałem obok ciebie przez cały czas – odpowiedział. – Poza tym uczciwych obywateli ostrzegam.
 Czy on mnie właśnie obraził?! Tetsu, coś czuję, że wkrótce pożałujesz!
 - Dziękuję, Tetsuya – powiedział Akashi, odrywając swój wzrok od czerwonych nożyczek. Spojrzał na każdego z nas, a na jego ustach pojawił się ten szatański uśmiech, przez który często mam dreszcze. Ja pierdole, znów je mam. – Cieszę się, że wszyscy przyszliście punktualnie.
 Wcale nie było tak, że zmówiliśmy się o tej samej godzinie, by nie przebywać z Akashim sam na sam. Wcale. Jeśli tam myśleliście, to złudna teoria. To, że się tam wszyscy spotkaliśmy, to tylko szczęśliwy przypadek.
 - Emm… Akashicchi? – zaczął nieśmiało Ryouta, przerywając miętoszenie swojej torby. – Tak właściwie to po co nas zaprosiłeś?
 Dobre pytanie. Sam chciałbym to wiedzieć. Wczoraj ta gnida oznajmiła nam, że mamy u niej przez weekend nocować, ale żadnych szczegółów to już nie raczyła podać. Szczyt chamstwa po prostu! A potem się czepia, że to ja nie mam manier!
 - Chcę, byście tu trochę wypoczęli. – Wypocząć?! U niego?! Dobry żart, ale jakoś zapomniałem się zaśmiać. – Zdrowe jedzenie i ciepła kąpiel dobrze wam zrobią. W końcu za tydzień rozpoczynają się zawody zimowe, więc musicie być w formie.
 Od kiedy on tak o nas dba? Jeszcze trochę, a oznajmi nam, że zatrudnił kosmetyczkę, by przeprowadziła na nas jakieś zabiegi z przeróżnymi mazidłami, podejrzanie wyglądającymi kremami oraz lakierami. Tfu! I co miał na myśli mówiąc ,,zdrowe jedzenie”? Że w sensie bez żadnych hamburgerów i frytek? Za to z warzywami? Bogowie, umrę tu z głodu! Ratunku!
 - Przedtem jednak chcę omówić z wami ważną kwestię – kontynuował Akashi i zrobił dramatyczną pauzę, by wzbudzić w nas lęk i ciekawość. Przeklęty szatan wcielony! – Na ten weekend odejdziecie od swoich nawyków.
 Wszyscy wbiliśmy w niego swoje zdziwione spojrzenia, po czym spojrzeliśmy na siebie, kompletnie nic nie rozumiejąc.
 - A dokładniej? – spytałem.
 - Ty, Daiki, masz zakaz oglądania swoich pornosów. – Wskazał na mnie nożyczkami, a ja aż się zakrztusiłem powietrzem.
 - CO?! – wykrzyknąłem, zapominając o tym, do kogo mówię. – Nie możesz mi tego zrobić!
 - Owszem, mogę i właśnie to robię – powiedział głosem tak zimny, że myślałem, że zamarznę. – Poproszę je.
 Zdusiłem w sobie jakieś przekleństwo, po czym mruknąłem niezadowolony, wyjmując z torby swoje ukochane świerszczyki. Żegnajcie na weekend cycate piękności! I do kogo mam się teraz ślinić przed snem, hę?! No do kogo, ja się pytam?! Życie jest cholernie niesprawiedliwe!
 Podałem mu pornole, a on je natychmiast schował do szafki nocnej, zamykając ją na klucz. A w nocy pewnie będzie ukradkiem do nich zaglądał, skurczybyk jeden. To moje skarby i tylko ja mogę je mieć! Oddajcie mi te piękne cycki!
 - Atsushi, ty masz ograniczyć słodycze do minimum. – Akashi przeniósł swoje spojrzenie na Murasakibarę, który natychmiast przestał jeść.
 - Aka-chin, ale ja muszę je jeść – powiedział, przytulając do siebie swoje pocky.
 - Dwa dni bez słodyczy dobrze ci zrobi – odpowiedział kapitan i wyciągnął rękę po jego smakołyki.
 Murasakibara jęknął cicho, przełknął to, co miał w buzi, i wyjął z torby swój zapas słodyczy, po czym położył go na łóżku tej gnidy. Nie no, protestuję! Nie dość, że będzie oglądał w nocy moje pornole, to jeszcze słodyczami się będzie przy tym zajadał! Nie zgadzam się! To niezgodne z prawem!
 - Shintarou, poproszę twój telefon – rozkazał Akashi, wyciągając rękę, po komórkę Midorimy.
 - Ale wtedy nie będę mógł sprawdzać Oha-Asy – zaprotestował glon, zieleniejąc na twarzy. Uwierzcie mi, to wyglądało przekomicznie! Gdyby nie sytuacja, w której się znajdowałem, wybuchnąłbym głośnym śmiechem.
 - O to mi właśnie chodzi.
 Glon rozstał się ze swoim telefonem ze łzami w oczach. Skulił się na swoim fotelu, po czym ścisnął mocniej swój szczęśliwy przedmiot, jakim była gumowa kaczka. Ja pierdole, czego ci ludzie w tym horoskopie nie wymyślą…
 - Tetsuya, zakaz spożywania shake’ów waniliowych. – Na te słowa Tetsu skinął głową, lekko markotniejąc. – Ryouta. – Akashi spojrzał na niego z wyższością. – Poproszę twoje kosmetyki.
 - N-nie, Akashicchi! – pisnął Kise, patrząc na niego błagalnym wzrokiem. – Jestem modelem, muszę dbać o swoją cerę!
 - Dwa dni bez kremu nawilżającego to nie jest taki duży wysiłek. Oddaj je.
 Blondyn przez chwilę się wahał, ale gdy zobaczył mrożące krew w żyłach spojrzenie kapitana, podjął decyzję w ciągu niecałej sekundy. Wyjął ze swojej torby wszelkie tubki, tubeczki, słoiki, kremy, waciki, a następnie położył je obok tej gnidy. Chwała bogom, łazienka będzie wolna! Nie będę musiał czekać dwóch godzin, aż Kise z niej wyjdzie, cały w jakimś podejrzanie wyglądającym mazidle.
 - Dobrze, teraz pokażę wam wasz wspólny pokój – powiedział Akashi i wstał, by dojść do drzwi.
 Podnieśliśmy się leniwie z podłogi i wzięliśmy swoje torby, po czym poszliśmy za nim. Ludzie, teraz zgubię się jeszcze bardziej! Gdy skręciliśmy w lewo, naszym oczom ukazały się jedyne w tym korytarzyku drzwi. Kapitan otworzył je nam, po czym wszedł do środka. No halo! Z tego, co wiem, goście mają pierwszeństwo, niewychowany psycholu! Phi, i on uważa się za kulturalnego człowieka! Dobre żarty.
 - Rozłóżcie swoje futony, a za kwadrans przyjdzie tu lokaj, by zaprowadzić was do kuchni.
  Akashi opuścił pomieszczenie, nawet nie trzaskając przy tym drzwiami. Spojrzeliśmy na siebie lekko zaskoczeni, ale po chwili zaczęliśmy się rozpakowywać. Ułożyłem swój futon pod lewą ścianą, a torbę położyłem na najbliższym fotelu. Jakoś trzeba się urządzić, nie?
 Akurat, gdy kładłem na swoim legowisku poduszkę zdjętą z fotela, usłyszałem, jak niedaleko mnie ktoś się rozkłada. Jakoś wcale się nie zdziwiłem, gdy zobaczyłem Kise.
 - Oi, masz dla siebie cały pokój, mógłbyś się trochę odsunąć! – powiedziałem. No jakbym mógł być sobą bez jakiejś sprzeczki z nim?
 - Aominecchi, gdyby to był hotel, nie byłoby problemu – odparł, wyrównując swój koc. – Ale że to jest dom Akashicchiego, a w dodatku ma pokój niedaleko nas, to wolę spać blisko kogoś silnego.
 - Masz Murasakibarę.
 - Ale tam nie ma miejsca, on zajmuje za dużo podłogi!
 O bogowie, jeszcze mi się trafiła tchórzliwa ciota obok! Co jeszcze? Może zaraz się okaże, że ta ciota chrapie? Albo będzie mnie w nocy macać, klejąc się do mnie z powodu koszmaru? O nie, wtedy to wyląduje w drugim końcu tego pokoju i nie będzie miał możliwości powrotu do mej zajebistej osoby. Postanowione. Chociaż miło usłyszeć, że jestem silną osobą. Wprawdzie to oczywiste i każdy powinien to wiedzieć, ale komplementy zawsze mile widziane! Nie rozumiem, czemu ludzie tak mało mnie chwalą. Niektórzy to powinni mi dziękować, że w ogóle zwróciłem na nich uwagę. Klękajcie narody! Zajebisty Aomine Daiki poświęci wam wolną chwilę! To skandal po prostu, że ludzie nie okazują należnego mi szacunku. A prezydent to przecież jest od tego, żeby nagradzać specjalne osoby, które w jakikolwiek sposób przyczyniły się dla państwa, nie? A ja się przyczyniłem samymi narodzinami. W sumie to powinien też wynagrodzić moją matkę, która zrodziła zajebistego mnie. Się kobieta musiała namęczyć, taki skarb pod sercem nosić! Dlaczego nikt tego nie docenił i nie wybudował jej choćby jakiegoś pomnika? Albo nie nazwał ulicy na jej cześć. Istny skandal przez wielkie ,,s”.
 Westchnąłem cicho, wiedząc, że Kise już się uparł i zdania nie zmieni. To tylko dwie noce. Spokojnie, Daiki, jak zwykle dasz sobie radę.
 Rozległo się pukanie do drzwi.
 - Proszę! – zawołał Ryouta, kończąc szykowanie sobie posłania.
 - Kolacja gotowa – oznajmił lokaj, otwierając drzwi.
 Poszliśmy za nim, a ja starałem się zapamiętać drogę do naszego pokoju, jednak poddałem się już po trzecim skręcie. Istny labirynt. Jak pracujący tu ludzie połapali się w tych wszystkich pomieszczeniach? Podejrzewam, że nawet, jeśli mieszkałbym tu przez dziesięć lat, to i tak gubiłbym drogę do łazienki. Albo do salonu. W każdym bądź razie jeśli raz się tu zgubię, to będę miał ogromne problemy z odnalezieniem wyjścia.
 Ciekawe, co będzie na kolację? Może jakieś dobre mięso? Lub spaghetti! Uwielbiam spaghetti, szczególnie z klopsikami. A może pyszna zupa? Albo ryba? Tyle rzeczy przyszło mi teraz do głowy, że sam nie wiem, na co mam ochotę. Kiedy do jadalni wszedł lokaj, pchając przed sobą wózek z daniami, poczułem, że jestem straszliwie głodny. Do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn, nieco młodszych od tego staruszka, i zajęli się podawaniem dań. Wszystko położyli na stole, a mi natychmiast zrzedła mina.
 - Warzywa? – jęknąłem.
 - Wszystkim dobrze zrobią, szczególnie tobie, bo ciągle opychasz się tymi hamburgerami – odpowiedział Akashi i zjadł kawałek marchewki.
 - Nie ciągle, tylko raz na jakiś czas! – zaprotestowałem, po czym zmusiłem się do połknięcia kalafiora. Ble… Kto śmiał wymyślić takie świństwo?! Przyznać się! Ogórki, pomidory czy rzodkiewkę to nawet lubię, ale takie coś jak kalafior czy brokuły, nie wchodzi w spis mojego menu. – Obrzydlistwo – mruknąłem, biorąc do buzi kawałek ogórka.
 - Aominecchi, warzywa dobrze robią na twoją cerę – odezwał się Kise, pochłaniając wręcz pomidora. – Dzięki nim twoja skóra będzie gładsza i się tak szybko nie pomarszczy.
 - Pierdolę to – burknąłem, gryząc kolejny kawałek ogórka. – Dajcie mi mięso.
 - Daiki, zachowuj się chociaż przy stole. – Akashi spojrzał na mnie karcąco, a ja miałem wrażenie, że zaraz rzuci we mnie nożem. Kurwa, drzwi są trochę daleko, ale jest szansa, że ewentualnie zdążyłbym dobiec.
 - Tak, tak. Jasne.
 Kapitan westchnął cicho, po czym nałożył sobie na należ nieco sałatki. Pomocy! Umrę tu z głodu! Mamusiu, zrób mi swojego pysznego kotleta schabowego! Albo smażoną makrelę, obojętnie! Tylko zabierzcie te warzywa!
 Jakoś nikt nie zaczął rozmowy. Niby niekulturalnie rozmawiać przy jedzeniu, ale z mamą bądź na jakiś spotkaniach rodzinnych, zawsze gadamy. No tak, ale to dom Akashiego, gdzie panuje zupełnie inna epoka i zwyczaje.
 Przemogłem się i zjadłem cały talerz warzyw, a oprócz tego dwie kanapki z jakimś topionym serkiem. No i gdzie mój medal za poświęcenie?! Dlaczego jeszcze go nie dostałem?! Rany.. Dzisiejsi politycy są wyjątkowo nieogarnięci. Żeby tak pomijać mą zajebistą osobę? No kto to słyszał? Chamstwo! Chamstwo i skandal!
 Po skończonej kolacji wzięliśmy swoje piżamy i udaliśmy się z Akashim do łazienki. O, bogowie, jego toaleta jest tak duża, jak dwa, może nawet trzy moje salony! Dlaczego on nas do siebie wcześniej nie zaprosił?! Takie luksusy ma w domu, a ja je dopiero teraz widzę?! Rozglądałem się po pomieszczeniu przez pewien czas i dopiero po chwili skapnąłem się, że reszta już się rozebrała i wchodzi do czegoś, co prawdopodobnie było sporym basem pełniącym rolę ogromnej wanny. Szybko poszedłem w ich ślady, a gdy poczułem na sobie gorącą wodę, cicho odetchnąłem. O tak.. Tego mi było trzeba. W końcu mieszkanie w domu Akashiego jest stresujące, więc należy się po takich przeżyciach trochę odprężyć. A gorąca kąpiel nadaje się do tego idealnie.
 - Akashicchi, co będziemy właściwie jutro robić? – spytał Kise, przerywając ciszę.
 - Jutro się tego dowiesz – odparł Akashi, opierając się o brzeg wanno-basenu.
 I znów ma jakąś tajemnicę. Nie zdziwiłbym się, jeśli to będzie istna męczarnia w postaci długiego treningu. Ale skoro mówił, że mamy odpoczywać, to może jednak wymyśli coś bardziej… ludzkiego? Oby, bo nie mam najmniejszej ochoty na bieganie.
 Zamknąłem oczy i rozkoszowałem się gorącem wody. Bogowie, jak dobrze… Prawie jak w gorących źródłach.
 Nagle drzwi do łazienki otworzyły się i stanęli w nich dwaj mężczyźni ubrani w białe koszulki, krótkie spodnie i klapki. No jak śmieli zakłócić mój spokój?! Zdziwiło mnie też to, że trzymali jakieś kolorowe tubki. Spojrzałem na nie podejrzliwie, a po chwili jeden z ,,gości” odezwał się:
 - Przynieśliśmy szampony i balsamy, jak panicz kazał.
 - Dobrze, postawcie je obok Ryouty. – Wskazał blondyna, a mężczyźni postawili koło niego kilka tubek.
 Ja pierdole… Wykrakałem z tym salonem kosmetycznym. I po co ja tyle gadam? Jeszcze trochę, a karze nam założyć sukienki. Wróć! Nie było tego! Jak tak dalej będę krakał, to w końcu to się spełni, czego całym sercem wolałbym uniknąć.
 - To są balsamy i żele, które stosuje się podczas kąpieli! – wykrzyknął Kise, czytając etykiety dwóch tubek.
 - Owszem – przytaknął Akashi. – Przecież mówiłem wam, że macie tu odpocząć. Dzięki tym kremom wasza skóra będzie nawilżona i lepiej się poczujecie.
 Kurwa…
 Przecież głównie baby używają takich rzeczy! Znaczy.. Nie żebym nie używał żelu pod prysznic, ale mam swój ulubiony zapach, którego nie mam zamiaru zmieniać! A z tego, co widzę, tu są jakieś wiśniowe, truskawkowe, waniliowe, nawet czekoladowy się znalazł!
 - Każdy ma wybrać sobie jakiś zapach i go zastosować – powiedział Akashi, po czym wziął od Kise tubkę z żelem wiśniowym.
 I pięknie. Że niby mam pachnieć jak jakiś owoc?! Wypraszam sobie! Gdzie jest mój prawdziwie męski zapach żelu pod prysznic?! Dlaczego go tu nie ma? Świetnie… Zaraz będę normalnie słodko waniliowy.
 Po długiej chwili zastanowienia wziąłem do ręki tubkę z żelem czekoladowym. No co? Jak trzeba, to trzeba. Przynajmniej nie będę pachniał truskawkami. Wylałem część zawartości buteleczki na swoje ramiona, następnie na brzuch, plecy, a na koniec wstałem, by wetrzeć to w nogi. Muszę przyznać, że całkiem przyjemne uczucie. Wprawdzie zapach czekolady nie do końca mi podpasował, ale i tak był milion razy lepszy od zapachu truskawki.
 - Aominecchi, wetrzesz mi to w plecy? – spytał nagle Kise i przysunął się bliżej mnie.
 - A ty se sam nie możesz wetrzeć? – burknąłem.
 - Jak ty to zrobisz, to będzie dokładniej.
 Westchnąłem cicho, po czym odłożyłem swoją tubkę i nalałem sobie na dłoń żel.. Serio?! Kise, serio wziąłeś akurat truskawkowy?! Jezu… No i po co myłem się czekoladowym? Teraz mi ręce będę pachniały truskawkami. Wtarłem to paskudztwo w skórę Kise, a następnie szybko podałem mu buteleczkę i starałem się zbyć truskawkowy zapach ze swoich dłoni. Obrzydlistwo! Co ja tu przechodzę… I nadal nie widzę swojego medalu za poświęcenie!
 Po skończonej kąpieli wytarliśmy się ręcznikami przygotowanymi wcześniej przez służbę Akashiego, a potem ubraliśmy się w piżamy. Gdy zobaczyłem Midorimę w zielonym stroju i na dodatek czapce w kształcie żaby, to cudem powstrzymałem się, by nie wybuchnąć śmiechem. Ja miałem na sobie zwyczajne, piżamowe bokserki oraz granatową podkoszulkę. I wystarczy. Po co do tego jakieś czapeczki?
 - Akashicchi – zaczął nieśmiało Kise. – Mogę chociaż użyć jednej maseczki albo…
 - Nie – odparł szybko Akashi, nawet na niego nie patrząc. – Ciesz się, że w ogóle pomyślałem o tych żelach do kąpieli. A jak jeszcze raz zaczniesz temat swoich kosmetyków, to gwarantuję ci, że z twoich flaków powstanie jakiś dobry krem na zmarszczki.
 Ryouta momentalnie pobladł i na wszelki wypadek odsunął się od naszego kapitana, który wziął do ręki swoje ukochane, czerwone nożyczki. Co za psychol… Żeby tak takie cioty straszyć! A później w nocy Kise będzie chciał się za mną schować, na wypadek, gdyby Akashi zmienił zdanie i jednak postanowił wykorzystać jego wnętrzności. I ta gnida śmie jeszcze mówić, że o nas dba. Kolejny skandal!
 Wróciliśmy do naszego tymczasowego pokoju, a Akashi, ku naszemu zdziwieniu i lekkiemu niepokojowi, wszedł tam razem z nami. Usiadł na fotelu, który znajdował się niedaleko mojego futonu i popatrzył na nasze posłania. Kurwa, człowieku, zmień miejsce! Zakłócasz moją przestrzeń osobistą! A to, jeśli się dobrze orientuję, to pogwałcenie prawa! No co za gnida…
 - Widzę, że już się rozpakowaliście – zaczął, każdego z nas obdarowując swoim spojrzeniem. – Od razu informuję was, że śniadanie będzie o siódmej trzydzieści, więc jakiekolwiek nocne zabawy wpłyną na waszą niekorzyść. Najzwyczajniej w świecie będziecie niewyspani.
 No za jakie, kurwa, grzechy?! Zawsze w weekendy śpię do co najmniej dziesiątej trzydzieści i miałem nadzieję, że tutaj też się wyśpię, a tu taka ,,niespodzianka”! Dziękuję, gnido, właśnie doszczętnie popsułeś mi weekend.
 - Twoja troska o nas jest naprawdę ogromna – wymsknęło mi się. Dopiero zszokowane i lekko współczujące spojrzenia kolegów z drużyny uświadomiły mi, że powiedziałem to na głos. Mimowolnie zamarłem, oczekując ze strony Akashiego jakiegoś krzyku czy rzutu nożyczkami. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu (oraz uldze) nic takiego się nie wydarzyło.
 - W końcu jestem waszym kapitanem, Daiki. – Gdy się odezwał, przeszły mnie nieprzyjemne ciarki. – Jednym z moich obowiązków jest czuwanie nad wami i ostrzeganie was przed różnymi głupotami.
 - No dzięki wielkie, czuję się bezpieczniejszy. – Kurwa.. Znów powiedziałem to na głos! To chyba nie mój dzień…
 - Daiki, gdyby nie fakt, że cię trochę lubię i jesteś asem naszej drużyny, to już byś nie żył, a twoja głowa zdobiłaby szafkę w moim pokoju – warknął, wskazując na mnie swoimi nożyczkami.
Przełknąłem ślinę i nerwowo się zaśmiałem.
 - No co ty, schlebiasz mi. – Co ja, kurwa, wygaduję?! W sumie to muszę się jakoś ratować, więc oby tylko podziałało. – Miałbym zdobić twój pokój? Wiesz… Wątpię, by był to dobry pomysł, bo moja głowa, wprawdzie piękna, ale zepsułaby twój wystrój.
 - Nie pogrążaj się już.
 Odetchnąłem z ulgą, gdy wstał i skierował się w stronę drzwi.
 - Jest po dwudziestej pierwszej – oznajmił, jakbyśmy nie mogli spojrzeć na zegarek. – Jeśli przyłapię kogoś na wychodzeniu z pokoju po dwudziestej drugiej trzydzieści, to ta osoba przeprowadzi sobie ze mną długą pogawędkę.
 Wyszedł z pokoju, a kiedy drzwi się za nim zamknęły, odetchnęliśmy z ulgą.
 - Rany, Aominecchi, ty to masz pomysły – mruknął Ryouta. – Ale farta też. Sam Akashicchi powiedział, że cię trochę lubi.
 No czuję się, kurwa, taki zaszczycony. Gnida mnie trochę lubi. Święto mamy! Pora rozkładać stragany, najlepiej takie z pornosami, a sam prezydent powinien mi pogratulować takiego osiągnięcia, jakim jest lekkie kolegowanie się z Akashim. Medal poproszę! No halo! Ile mam jeszcze na niego czekać?
 - W końcu jestem zajebisty. – Uśmiechnąłem się, wielbiąc w duchu swoje szczęście oraz niezastąpioną zajebistość.
 - Myślę, że Akashi po prostu nie chciał stracić drużynowego asa – wtrącił Midorima, zdejmując swoje okulary.
 - Nie psuj klimatu, głąbie! – Rzuciłem w niego poduszką, a że nie miał na sobie okularów, nie zrobił uniku i poduszka wylądowała centralnie na jego twarzy. – Hahaha! – Zaśmiałem się, widząc jego zbaraniałą minę. – Wyglądasz jak ciota jeszcze większa od Kise!
 - Aominecchi! – burknął model, odwracając głowę, obrażony. – Nie jestem ciotą – naburmuszył się.
 - Ta, a ja jestem prezydentem.
 Uwaliłem się na swoich futonie, kładąc ręce pod głową. Westchnąłem cicho i zamknąłem oczy. Długo jednak w tej ciszy nie poleżałem, bo zaraz Kise się do mnie przysunął.
 - Ne, Aominecchi, nie masz ze sobą jakiejś gry? – spytał.
 - Nie – burknąłem, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem.
 - Nudzę się… - jęknął, siadając na swoim futonie.
 - Jeść... – odezwał się nagle Murasakibara, łapiąc się za brzuch. – Jestem głooodnyy!
 Kurwa, zaraz nie wytrzymam.
 Jak nie marudzący Kise, to konający z głodu Murasakibara. Co jeszcze?
 - Oha-Asa – mruknął nagle Midorima. – Muszę sprawdzić jutro swój szczęśliwy przedmiot.
 I po co pytałem? Znowu coś wykrakałem.. Ma się to szczęście, nie? Przynajmniej Tetsu jeszcze na nic nie narzekał. I oby nie jęczał z powodu braku swoich shake’ów!
 Czegoś mi brakowało. Wiedziałem czego. Pornosów. Zawsze przed myciem przeglądałem sobie Horikitę Mai, a teraz zabrano mi ją w tak perfidny sposób! Chcę odzyskać te cyyckii! Dajcie mi na nie popatrzeć! One na tych zdjęciach były takie duże i jędrne! Chcę ich dotknąć… Teraz. W tej chwili. Oddajcie mi moje pornoski kochane!
 - Aominecchi… - zaczął znów Ryouta, przybliżając się do mnie. – Nudzi mi się, a na sen jest jeszcze za wcześnie.
 - A o ja ci na to poradzę? – mruknąłem, otwierając leniwie jedno oko. – Co ja, wróżka jestem?
 Kise burknął coś pod nosem i położył się na swoim posłaniu, nadąsany. Jezu… Jeszcze mi tu jego fochów brakowało. Nie dość, że muszę znosić głodnego olbrzyma, maniaka horoskopów, to jeszcze taką marudzącą ciotę. Za co, ja się pytam? I dlaczego nie dostałem jeszcze tego medalu za poświęcenie? A, przypomniało mi się. Powinienem otrzymać jeszcze jakiś za cierpliwość i wytrzymałość.
 Po kilku minutach ciszy usłyszeliśmy jakiś dziwny dźwięk. Poderwaliśmy się do pozycji siedzącej, a gdy to się powtórzyło, Kise przyczepił się do mojego ramienia i zaczął panikować.
 - Boże, Aominecchi! A jak to jacyś kosmici?! Albo włamywacze?
 - W tym domu, gdzie na każdym kroku jest jakiś podejrzany gość w garniturze? – mruknąłem, śmiejąc się w duchu z jego fantazji. Co on w dzieciństwie oglądał? – Poza tym wątpię, by ktokolwiek normalny chciał zadzierać z Akashim. Albo jego rodziną, w końcu po kimś musiał odziedziczyć te zapędy szaleńca.
 Po chwili ciszy odezwał się Murasakibara:
 - To mój żołądek, jestem głodnyyy – jęknął żałośnie i padł z powrotem na poduszkę.
 Patrzyliśmy na niego z typowym ,,Really?”, po czym położyliśmy się na swoich futonach. Kise puścił moje ramię, ale miałem nieodparte wrażenie, że nagle znalazł się bliżej mnie. Kurwa.. Po co on swoje posłanie przysuwał? Mało mu miejsca w drugiej części pokoju? Co ja z nim mam…
 Kiedy burczenie w brzuchu Murasakibary powtórzyło się kolejne dwa razy, nie wytrzymałem. Zerwałem się gwałtownie do pozycji siedzącej, strasząc przy tym Kise, i warknąłem w jego stronę:
 - Człowieku, idźże coś zjeść, bo przez ciebie nawet nie mogę zmrużyć oka!
 - Kiedy Aka-chin zabrał mi wszystkie słodycze.
 - To wymyśl coś albo się przenieś do innego pokoju.
Nagle usłyszeliśmy jakiś cichy szelest.
 - Proszę, Murasakibara-kun – powiedział Tetsu i rzucił mu paczkę herbatników.
 - O, dzięki, Kuro-chin.
 - Tetsu, miałeś to cały czas?! – Spojrzałem na niego zdziwiony.
 - Akashi-kun dał mi zakaz na spożywanie shake’ów – odparł spokojnie. – Nic nie mówił i oddaniu mu ciasteczek.
 - Ty draniu… Nie mogłeś dać mu tego wcześniej, kiedy zaburczało mu pierwszy raz?!
 - Nie chciałem wam zakłócać snu.
I weź tu z takim dyskutuj! Co za drań! Przez niego zmarnowałem cenne dwadzieścia minut swojego życia. Nie chciał nam zakłócać snu, akurat. Podejrzewam, że wiedział, że nie śpimy i tylko się z nami droczył. Stawiam diagnozę – za dużo czasu z Akashim. Powinien przebywać więcej w moim towarzystwie. Poduczyłby się trochę o kobiecym ciele, może by nawet zaczął więcej jeść. W końcu na samych shake’ach daleko nie pociągnie. Zresztą on to sama skóra i kości. Zero mięśni. Wprawdzie Akashi jest niewiele wyższy od niego, ale on przynajmniej ma jakąś masę mięśniową. Czasem się boję, że jeśli podczas treningu wpadnę na Tetsu, to go najzwyczajniej w świecie zgniotę. Ja, nie ukrywajmy, mięśni mam sporo. Na dodatek jestem wyższy, silniejszy, więc gdybyśmy się zderzyli, to Tetsu na sto procent wylądowałby na podłodze. No ale jak się jest takim chuchrem, co ciągle pije te shake’i, to się nie dziwię.

 Przekręciłem się na drugi bok, a po pewnych czasie wreszcie udało mi się zasnąć. Pomijając wiercenie się śpiącego Kise, to noc była całkiem znośna. I, co najważniejsze, żaden nie chrapał.
_________________________________________________________________________________