poniedziałek, 30 listopada 2015

Rozdział 31

Witajcie wszyscy, którzy to czytacie! :D Oto wreszcie pojawił się 31 rozdział Akiny x Aomine :D Udało mi się go skonczyć i w rezultacie wstawiam go na tego skromnego bloga, byście mogli to przeczytać XD

 Jeszcze mała sprawa: planuję napisać krótki one-shot, ale nwm, z jakim paringiem? AoKaga? AoKise? MidoTaka? AkaKuro? KagaKuro? Pomóżcie wybrać!!!
______________________________________________________________________________________


 ~Aomine~

  Kiedy jest przy mnie, czuję się naprawdę szczęśliwy. Kiedy odchodzi, czuję w środku pustkę. Kiedy płacze, mam ochotę ją rozśmieszyć, by zapomniała o problemach. Kiedy się śmieje, cieszę się razem z nią. Kiedy mnie przytula, nie chcę jej puszczać. Kiedy mnie całuje, czuję jej miłość. Kiedy jest w niebezpieczeństwie, ratuję ją. Kiedy ze mną rozmawia, wiem, że nie jestem sam.

 Może to i brzmi sztucznie, ale taka jest prawda. Nie jestem jakiś romantykiem, ale nawet ja potrafię powiedzieć, co to jest miłość. Bardzo trudno zdefiniować to uczucie. Jedni powiedzą, że widzą wszystko przez tak zwane różowe okulary. Inny stwierdzą, że ciągle czują jakieś wewnętrzne ciepło. Jeszcze inni często będą się śmieć i wzdychać z byle powodu. Są też i tacy, którzy bez przerwy będą myśleli o swojej wybrance. Do której kategorii się zaliczam? Nie mam pojęcia. I szczerze mówiąc w ogóle mnie to nie obchodzi. Najważniejsze jest to, że kocham Akinę. Jestem tego pewien i nie mam zamiaru zmieniać naszych relacji.

 Przytuliłem ją jeszcze mocniej do siebie i słuchałem jej miarowego oddechu. Zasnęła. To takie wspaniałe uczucie… Mieć ją przy sobie i wiedzieć, że naprawdę mnie kocha.

 Wtuliłem twarz w jej piękne włosy. Są takie miękkie i delikatne. Bardzo lubię je dotykać.

 Akina jest śliczna. Nie należy do plastików, jak część dziewczyn z naszej szkoły, ale jest naturalna. Owszem, maluje się, ale nie w ilościach hurtowych. Zawsze nakłada tusz na rzęsy i odżywczą pomadkę na usta, a na wyjątkowe chwile dodatkowo cieniuje powieki i używa… tego… tego czegoś na policzki… Różu? Tak, chyba tak to się nazywało. No co? Nie znam się na kosmetykach! To dla bab! I dla Kise.

 Zamknąłem oczy i powoli czułem, że zasypiam. Zanim jednak całkowicie odpłynąłem w krainę cycków (ale tylko tych Akiny!), usłyszałem cichy szept swojej dziewczyny:

 - Daiki…

 Uśmiechnąłem się pod nosem i objąłem ją w talii. Uwielbiam z nią spać.

 

                                                                 ***

 - Jak wiecie, niedługo zaczynają się mistrzostwa międzygimnazjalne – Akashi zaczął swoją przemowę, robiąc co chwila krótkie pauzy, by dodać dramaturgii swojej wypowiedzi. – Naszym pierwszym przeciwnikiem jest…

 Nie słuchałem dalej. Zapatrzyłem się w podłogę i zmarszczyłem brwi. Po co mam grać? Przecież i tak zmiażdżę przeciwników. Pewnie będą stali jak kołki. Czemu mam się starać? Ja jestem jedynym, który może mnie pokonać. Nikt mi nie dorówna. Nawet reszta drużyny. Jestem najlepszy. Najsilniejszy. Dlaczego mam grać? Bo ktoś mnie do tego zmusza? Nie, tak nie może być. Kiedyś grałem, bo chciałem. Bo naprawdę kochałem kosza. Czy nadal go kocham? Jaka jest przyjemność z gry, której właściwie nie ma? To, że trafiam do kosza, nic nie znaczy. Jeżeli daję z siebie wszystko, gra staje się nudna.

 Kiedy zacząłem ziewać, wchodząc na boisko? Kiedy zacząłem olewać uczucia innych graczy, którzy chcą się polepszyć, i zacząłem z nich drwić? Kiedy się tak zmieniłem? Czemu czuję wewnętrzną pustkę? Jakby mi czegoś brakowało… Czegoś ważnego.

 No tak. Brakuje mi przyjemności z gry w kosza. Do niedawna było to moim ulubionym zajęciem, ale teraz… Mogę powiedzieć, że kocham koszykówkę? Owszem, lubię porzucać do kosza i zdobywać punkty, ale to nie to samo, co kilka miesięcy temu. Niby jestem najlepszy, ale jednocześnie taki… bezsilny. Nie mogę znaleźć nikogo, kto mógłby się ze mną równać. Wprawdzie muszę się bardziej wykazać grając przeciwko innym graczom z Pokolenia Cudów, jednak nawet z nimi wygrywam. Jestem w stanie przejść obronę Murasakibary. Potrafię zablokować trójki Midorimy. Umiem przejść Kise. Podania od Tetsu do dla mnie codzienność. A Akashi? Z nim jeszcze nie grałem, ale… Sam nie wiem, co by było. Wolę mu jeszcze bardziej nie podpadać, więc podaruję sobie, granie z nim.

 Gdzie jest przeciwnik, który mógłby walczyć ze mną na równi? Ile będę musiał na niego czekać?

 - Daiki – głos Akashiego przerwał mój wewnętrzny monolog.

Podniosłem głowę i spojrzałem w bystre tęczówki kapitana.

 - Słuchałeś, co mówiłem? – spytał, bacznie mi się przyglądając.

 - Nie bardzo – ponownie spojrzałem w podłogę. – Muszę cię o coś prosić – odezwałem się nagle.

 - W takim razie słucham – Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.

 - Nie chcę grać w najbliższym meczu.

 Widziałem, jak reszta patrzy na mnie ze zdumieniem. Zawsze to ja byłem pierwszym, który rwał się na boisko, a teraz co? Jestem pierwszym, który chce z niego zejść. Ale ironia, nie?

 - Nie ma takiej opcji – Akashi nie był zachwyconą moją prośbą. – Musisz zagrać. Na tych mistrzostwach musimy pokazać całą swoją siłę. Spróbuj się nie pojawić na meczu, a gwarantuję, że stracisz oczy i przyrodzenie.

 On i te jego groźby. Byłby w ogóle zdolny do ich spełnienia? Cóż, wolałem nie być królikiem doświadczalnym.

 - Przecież wy też… - zacząłem, ale przerwał mi jednym ruchem ręki.

 - Zagrasz i to moje ostatnie słowo.

 - Tak jest – burknąłem.

 Ponownie spuściłem głowę, ignorując zmartwione spojrzenia Kise, Tetsu i Akiny. Co oni mogą zrobić? Nic. Nie mogą mi pomóc. Po co się tak rozczulają, skoro nie są osobami, z którymi mógłbym walczyć na równi?! Nienawidzę litości i nie cierpię, gdy ktoś ciągle robi maślane oczka w moją stronę.

 Zacisnąłem pięści i wstałem szybko z ławki, kierując się w stronę szatni.

 - Dai-chan! – krzyknęła Satsu. – Dai-chan, stój!

 Totalnie ją zignorowałem. Nawoływania trenera też mnie w ogóle nie zainteresowały. Widziałem, jak drugi skład patrzy na mnie z przerażeniem. Serio? Teraz nawet oni się mnie boją? Jestem aż takim potworem?

 Zacząłem biec. Nieważni byli potrącani przeze mnie przypadkowi ludzie. Nieważny był deszcz, który powoli zaczynał padać. Nieważny był wiatr, który owiewał moje nagie ramiona. Nie liczyło się nic prócz tego, by w jakikolwiek fizyczny sposób wyładować swoją złość.

 Po półgodzinnym biegu zatrzymałem się przy jakimś niekrytym basenie. Usiadłem na mokrej trawie, ale mi to nie przeszkadzało, bo i tak byłem już cały mokry. Po chwili spojrzałem w taflę wody i zobaczyłem swoje odbicie. Puste, obojętne, granatowe oczy, znudzona mina, zero uśmiechu… Kiedyś było inaczej. Jeszcze kilka miesięcy temu byłem podobny do Kise- towarzyski, miły, często uśmiechnięty. Kim jestem teraz? Czyżbym miał drugą osobowość? Czy tamten Aomine w ogóle jeszcze istnieje? Jestem teraz cieniem dawnego siebie. Tylko przy Akinie zachowuję się normalniej. Czemu tak trudno wrócić do poprzedniego siebie? A może ja wcale nie chcę wracać? Może w ogóle tego nie potrzebuję? Tak, jestem samowystarczalny. Po co mi drużyna? Po co przyjaciele? To tylko dodatkowy balast, który by mnie obciążał.

 Jedynym, który może mnie pokonać, jestem ja sam.

 Wróciłem do szkoły, gdzie reszta akurat kończyła sprzątanie. No tak. Dodatkowe godziny treningu. Czego to Akashi nie wymyśli?

 - Dai-chan! – krzyknęła Satsu, od razu do mnie podbiegając.

 - Gdzieś ty był? – spytała zmartwiona Akina, stając przy mnie z ręcznikiem w dłoni. – Nie możesz sobie tak po prostu nagle wybiegać z sali!

A co ja jestem?! Małe dziecko?!

 - A ty mi nie rozkazuj! – krzyknąłem, wyrywając jej z ręki miękki materiał. – Mam prawo do wolności, nie? Więc po prostu daj mi święty spokój!

 Skierowałem się do szatni, ignorując jej przestraszone i zdziwione spojrzenie. Chyba trochę przesadziłem… Może powinienem ją przeprosić? E, później. I tak mi wybaczy.

 

 ~Akina~

 Stałam na środku sali i gapiłam się w miejsce, gdzie przed chwilą stał Aomine. Co ja mu zrobiłam, że tak się na mnie wyżył? Czemu wrócił w jeszcze gorszym humorze?

 - Akina? – Momoi do mnie podeszła i położyła mi rękę na ramieniu. – Nie martw się, wkrótce mu przejdzie.

 - Martwię się głównie o to, co będzie – westchnęłam. – Dlaczego siła wpłynęła na niego aż tak drastycznie? – miałam wrażenie, że się popłaczę. – Dlaczego nie jest tak, jak dawniej? Czemu się zmienił?

 - Jak znajdzie przeciwnika, to wróci do normy – Kise spróbował mnie pocieszyć. – Trzeba dać mu czas. Zobaczysz, wszystko się ułoży!

Czemu on potrafi się tak ciągle uśmiechać? Dlaczego zawsze ma taki dobry humor? To miłe z jego strony, że próbuje mi dodać otuchy, ale jeśli Daiki nie znajdzie rywala w najbliższym czasie to co się z nim stanie? Będzie jeszcze większym egoistą i zadufanym w sobie dupkiem, który poniża innych? Nie takiego Aomine pokochałam. Chcę, by wrócił ten Daiki sprzed kilkunastu tygodni.

 - Jasne, na pewno – wysiliłam się na słaby uśmiech. – Dzięki.

Ale czy to prawda? Naprawdę tak będzie? Może tak być?

 Kagami… Proszę, przyjedź już. Pomóż mi. Pomóż Aomine.

 Westchnęłam. Nie mogę pokładać nadziei w innych i ciągle prosić ich o pomoc. Sama powinnam coś zrobić. Pytanie tylko co? Nie wiem, co czuje Daiki, nie potrafię sobie tego wyobrazić. Jak pomóc innej osobie, jeśli nie wie się, co jej naprawdę jest? Znaczy… Wiem, bo mi mówił, ale i tak nic nie mogę zrobić. Przecież w kosza z nim nie zagram. Same słowa nie wystarczą. On naprawdę potrzebuje przeciwnika. Może znajdzie kogoś na tych mistrzostwach?

 Pokręciłam głową i zabrałam swoje rzeczy. Pożegnałam się z innymi i zaczęłam iść w stronę domu. Nie chciałam czekać na Daikiego. Powinien sobie wszystko przemyśleć. Może wpadnie na coś takiego, jak słowo ,,przepraszam”?
____________________________________________________________________________________





 

sobota, 28 listopada 2015

AoKise - Ech, Kise...

Ze specjalną dedykacją dla Haruki Yahiko ;) Obiecane AoKisy dla ciebie :* <3

 Jak coś to sorry, że krótkie, ale pomyślałam, że takie będzie lepsze ;)
___________________________________________________________________________________
 - AAAAAAAAAAAAA!!!

 Wrzask Kise rozniósł się po całym domu. Pewnie słyszało go przy okazji pół Tokio. Po co ten idiota znów wrzeszczy?

 Momentalnie zerwałem się z łóżka i pobiegłem do łazienki, skąd dobiegł krzyk modela. Bez pukania wpadłem do środka, a to, co tam zobaczyłem, przyprawiło mi o wewnętrzny napad śmiechu, za to zewnętrzne załamanie. Otóż Ryouta stał na desce od kibla i gapił się z przerażeniem na podłogę, po której chodził sobie spokojnie mały pajączek.

 - Zabierz go! – wrzasnął. – Zabierz! Aominecchi, weź to coś z moich oczu!

 Parsknąłem śmiechem, depcząc małego pajęczaka. Zawinąłem go w papier toaletowy, a następnie spuściłem w kiblu.

 - Narobiłeś rabanu o jednego, małego pająka? – spytałem z niedowierzaniem.

 Znam Kise od trzech lat. Od roku jest moim chłopakiem i wiem, że nienawidzi wszelkiego gatunku robaków, ale nie sądziłem, że przestraszy się jednego pajączka.

 - Widziałeś jego oczy?! – pisnął, nadal rozglądając się wokół, szukając chyba jego krewnych. – Były ogromne! W dodatku gapił się na mnie!

 - To był tylko niewielki pajączek, Kise – westchnąłem.

 Dopiero wtedy zauważyłem, że stał na kiblu z ręcznikiem przewiązanym w pasie i mokrymi włosami. Wreszcie skończył brać prysznic. Jest taka zasada: kiedy Kise u mnie nocuje, zawsze idę pierwszy do łazienki, bo on siedzi tam co najmniej godzinę.

 Przygryzłem wargę. Czemu musi wyglądać tak seksownie i pociągająco? Czemu twarz ma ładniejszą od wielu dziewczyn? I ten jego uśmiech…

 Odbiło mi. Zakochałem się w facecie. W przyjacielu i partnerze do gry w kosza. Jestem taki zajebisty.

 - Był o h y d n y, Aominecchi – mruknął, po czym stanął przede mną na podłodze. Lekko się zarumienił i odwrócił wzrok. – Mógłbyś już… wyjść? – spytał.

 - Wiedziałem cię już nago, nie masz się czego wstydzić – westchnąłem i objąłem go w pasie.

 Przez chwilę stał w bezruchu i czułem, że jest spięty, ale po kilku sekundach przytulił się do mnie i oparł swoją brodę na moim ramieniu. Lubię go mieć przy sobie. Lubię czuć jego ciało, jego obecność.

 - Aominecchi… - zaczął, mocniej się we mnie wtulając. – Kocham cię, wiesz?

 - Pewnie, że wiem, kretynie! – zaśmiałem się. – W końcu jestem zajebisty i ociekam seksem!
 Pocałowałem go w głowę i usłyszałem, jak wzdycha.

 - Twoje ego chyba nigdy się nie zmniejszy, co? – spojrzał mi ze śmiechem w oczy.

 - Przecież to jest jedna z rzeczy, które we mnie kochasz, nie? – pstryknąłem go w nos.

 Uśmiechnął się i złączył nasze usta w pocałunku. Sam zaczyna, to niech poniesie konsekwencje…

 Rzuciłem go na łóżko, po czym usiadłem na nim okrakiem. No, zapowiada się wspaniała noc.

 Kiedy zabierałem się za całowanie jego torsu, wrzasnął, wbijając mi palce w skórę.

 - Ej, przecież nic ci nie zrobiłem – zdziwiłem się.

Spojrzał na mnie przerażonym wzrokiem, po czym wskazał ścianę. Zerknąłem w tamtą stronę i głośno westchnąłem. Przy włączniku do światła latała osa. Serio, Kise?

 - Ryouta, to jest… - zacząłem, ale mi przerwał.

 - Zabij ją! – krzyknął, chowając się za moimi plecami. Łał, zrobił to w błyskawicznym tempie. Nigdy nie był taki szybki w łóżku… - Aominecchi, wykurz ją! Osy są straszne!

 Spojrzałem na niego z politowaniem, po czym wziąłem jego kapcia i zacząłem kierować się w stronę ściany.

 - Ej! – wrzasnął nagle. – Czemu moim butem?! A jak zostaną po niej ślady?

 - Wolisz, bym jej nie zabijał?

 - N-Nie! Ale…

 - To się zamknij.

 Minutę później znów leżałem nad nim, całując go w szyję. Zauważyłem, że bacznie rozgląda się wokół.

 - Kise… - zacząłem.

 - Podjąłem decyzję, Aominecchi – odezwał się nagle, z powagą patrząc mi w oczy. – Jutro wezwiemy Sanepid.

 Po raz kolejny westchnąłem. Ech, Kise… Co ja z tobą mam?
___________________________________________________________________________________




czwartek, 26 listopada 2015

AoKise - Aominecchi!

Wiem, sorry! Następny miało być o Akinie i Aomine, ale nie mogłam się powstrzymać XD napisałam to w miarę szybko (ok. pół godziny), więc stwierdziłam, że wstawię :D A co mi tam, najwyżej mnie skrytykujcie XD A krytyka też potrzebna!
_____________________________________________________________________________________

 
- Nie ma takiej opcji! – krzyknąłem, gdy Kise po raz setny tego dnia zadał mi to samo pytanie.

 Próbowałem oglądać mecz, ale ten kretyn, który od trzech lat jest moim chłopakiem, nie miał zamiaru przestać ględzić i usiadł obok mnie na kanapie, szarpiąc mnie co chwila za ramię. Słowo daję, że w końcu stracę do niego resztki cierpliwości i wywalę go na noc za drzwi.

 - Kise, odpierdol się wreszcie! – krzyknąłem, po czym wyrwałem ramię z jego uścisku.

 - Ale Aominecchi! – naburmuszył się. – Ja chcę tylko…

 - Powiedziałem ,,nie”! Ile razy mam to jeszcze powtórzyć?

 - Aominecchi! – udał, że płacze. Stary numer, na który jestem już odporny. – Jesteś taki nieczuły…

 - Tak, tak, wiem – burknąłem. – Do tego brak mi wrażliwości, empatii i innych takich pierdołów.

 - Czy proszę o tak wiele? – przykleił się do mnie i złączył nasze dłonie. – Aominecchi, zgódź się… Tak ładnie cię proszę…

 - Nie ma mowy, Kise.

 Prychnął, po czym odwrócił głowę, dając mi do zrozumienia, że jest obrażony.

 - Ryouta, zachowujesz się jak dziecko – mruknąłem.

 - Skoro nie chcesz po dobroci, to posunę się do szantażu!

 Uwierzcie mi, że gdyby nie ciekawość, to parsknąłbym głośnym śmiechem. Spojrzałem na niego z zainteresowaniem, a on skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.

 - Daję ci ostateczny wybór, Aominecchi – Dawno nie widziałem u niego takiej powagi. – Albo pies, albo celibat.

 Otworzyłem oczy ze zdziwienia. Śmie mi grozić w taki perfidny sposób?!

 To może zacznę od początku i wszystko wyjaśnię. Otóż wczoraj byliśmy z wizytą u Kagamiego i Kuroko. Kise praktycznie cały czas bawił się z Numerem Dwa, a dziś rano planował mnie chyba zabić swoimi pytaniami dotyczącymi adopcji kundelka z najbliższego schroniska. Jeszcze czego! Nie zgodzę się na takie kudłate zwierzę w moim domu!

 - I tak cię przekonam do seksu – odezwałem się po chwili ciszy.

 - Albo pies, albo celibat – powtórzył uparcie, bacznie mi się przyglądając.

 Kurwa. Jak ten idiota się uprze, to trudno go przekonać do zmiany zdania. W tej kwestii naprawdę przypomina kobietę. Tylko cycków mu brakuje.

 Drań jeden, wie, że lubię seks z nim i długo bez niego nie wytrzymam. Ale z drugiej strony nie mam ochoty na uganianie się za jakąś włochatą kulką, która ciągle plącze mi się pod nogami. Nie żebym miał coś do Numeru Dwa, bo lubię tego psa, lecz żadnego kundla w swoim domu nie chcę. Wprawdzie Kise deklarował się na karmienie go, kąpanie, wychodzenie z nim na spacery, sprzątanie… Już ja to widzę. Gdyby zobaczył jedną psią kupę, pewnie uciekłby od niej jak najdalej się da. Przecież model nie może pobrudzić sobie rączek.

 - Nie mam zamiaru mieć w domu psa, już ci to tłumaczyłem – zacząłem spokojnie, siląc się na w miarę miły ton. Może uda mi się go przekonać do zmiany zdania? – To masa obowiązków, a poza tym z naszymi zawodami strasznie trudno będzie to pogodzić. Jesteś modelem, za kilka lat chcesz zostać pilotem, a ja jestem policjantem. Zrozum, obaj czasem dostajemy nagłe wezwania. Nie mielibyśmy z kim zostawić takiego psa, byłby tylko utrudnieniem. Nie moglibyśmy też ciągle prosić innych o opiekę nad nim. Tetsu pracuje w przedszkolu, Kagami toleruje tylko ich psa, Midorima nie lubi psów, a o reszcie to nawet nie wspomnę. Uwierz mi, że to zły pomysł.

  - Ale ja… - spuścił głowę i wbił wzrok w ziemię. Nie udaje. Naprawdę się zaraz popłacze. – Ja tylko chcę mieć psa… Nawet takiego małego…

 - A coś być powiedział na częstsze odwiedziny Numeru Dwa? – zaproponowałem.

 - Aominecchi, naprawdę? – spojrzał na mnie z radością i szeroko się uśmiechnął.

 - Tia… Od czasu do czasu… - mruknąłem.

 - Dziękuję, Aominecchi!

 Rzucił się na mnie i uwiesił się na mojej szyi. Już jesteś mój!

 Objąłem go w pasie i namiętnie pocałowałem. Spojrzałem na niego ze zboczonym błyskiem w oku, po czym szepnąłem:

 - Wiesz, chyba powinieneś mi podziękować.

 - Dziękuję! – uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym znów mnie mocno przytulił. Nie o takie podziękowanie mi chodziło… - A, przypomniałem sobie o czymś! Muszę się niedługo wybrać na zakupy, więc…

 - Nie ma takiej opcji – przerwałem mu.

 - Aominecchi! – jęknął. – Nawet nie chcesz mi pomóc w…

 Pocałowałem go sprawiając, że się wreszcie zamknął. Jak on mnie czasem taką paplaniną irytuje…

 - Też cię kocham – mruknąłem.

Minutę później leżeliśmy już w sypialni, a ja ciągle słyszałem to słynne ,,Aominecchi”.
___________________________________________________________________________________







 

 

MuraAo- Zbyt duża i za słodka pokusa. Cz.2

Wprawdzie mam jutro konkurs geograficzny, ale postanowiłam zrobić sobie krótką przerwę w nauce i skończyć tę część :D Wkrótce dodam kolejny rozdział ,,Życie czasem płata figle", a na razie musicie zadowolić się tym tworem mej zwariowanej i zboczonej wyobraźni XD
_____________________________________________________________________________________


 

 Do końca tygodnia nie było mnie w szkole. Praktycznie ciągle leżałem w łóżku, schodziłem tylko na posiłki, których i tak nie zjadałem w całości. Mama naprawdę się o mnie martwiła i pytała, co się stało, ale milczałem. Mówiłem tylko, że jestem strasznie przemęczony. Nie naciskała, ale wiedziałem, że prędzej czy później w jakiś sposób się o tym dowie. Jednak wolałem, by nie dowiadywała się ode mnie. Taki temat był nawet dla mnie zbyt krępujący. I ciągle nie mogłem uwierzyć w to, że kolega z drużyny, którego znam od prawie trzech lat, próbował mnie zgwałcić.

 Kise pisał do mnie kilkadziesiąt razy dziennie, pytając, jak się czuję. A jak niby miałbym się czuć? Głupie pytanie. Jedyną ciekawą informacją było to, że Murasakibara został zawieszony na dwa tygodnie, a oficjalny powód jest taki, że totalnie olewał swojego kapitana i pobił mnie. O wszystkim dowiedział się tylko trener.

 Wypadałoby pójść do szkoły, ale nie mogłem się przemóc. To było trudne. Bałem się, że znów go tam spotkam. Tak, ja Aomine Daiki bałem się. Pewnie pomyślicie, że jestem tchórzem, ale… próba gwałtu nie jest czymś, o czym się łatwo zapomina. Zwłaszcza, że mój niedoszły gwałciciel chodzi do tej samej szkoły.

 Wpatrzyłem się w jeden punkt na suficie, jakim była niewielka mucha. Ta to ma dobrze. Nie musi się martwic nauką, ocenami, kolegą z drużyny… Jest wolna i może robić to, co chce. Też bym tak chciał. Znaczy niekoniecznie wcieliłbym się akurat w muchę. Po prostu chciałbym nie mieć tylu problemów. Wszystko. To chyba nie aż tak dużo, co?

 - Aominecchi! – usłyszałem radosny śmiech Kise, a po chwili blondyn, wraz z resztą Pokolenia Cudów (na szczęście bez Murasakibary), wszedł do mojego pokoju, niemal od razu się na mnie rzucając.

 Widząc ten gest lekko się skuliłem, a model został przytrzymany przez Midorimę.

 - Kise, opanuj się – skarcił go okularnik. Chyba po raz pierwszy byłem mu za coś wdzięczny. – Tyle razy ci powtarzaliśmy, byś go nie dotykał!

 - Ej, Midorimacchi! – jęknął Kise. – Już nie będę! Ale mnie puść!

 Podniosłem się do pozycji siedzącej, a po chwili reszta zajęła wolne miejsca na podłodze. Wyjątkiem był Akashi, który usadowił się na moim krześle. No tak, temu to wszystko wolno.

 - Jak się czujesz? – spytał Kuroko, którego dopiero wtedy dostrzegłem.

 - Dobrze – wysiliłem się na słaby uśmiech.

 - Czemu kłamiesz?

 - Hę? – spojrzałem na niego ze zdumieniem. Zapomniałem, że przed nim ciężko cokolwiek ukryć. – A po co pytasz? – burknąłem po chwili. – Jak niby mam się czuć? Trochę mi przeszło, ale mimo wszystko… no… no wiesz…

 - Nie martw się! – wykrzyknął nagle Kise. – Kiedy wrócisz do szkoły, Murasakibara będzie się od ciebie trzymał z daleka.

 - Murasakibara? – czemu nie dodał końcówki ,,cchi”?

 - Pamiętasz, co ci kiedyś powiedziałem? – spojrzał na mnie uważnie. – Pewnie nie, więc się powtórzę. Dodaję końcówkę ,,cchi” tylko do imion lub nazwisk osób, które szanuję i podziwiam. Jak mam podziwiać kogoś, kto prawie zgwałcił mojego przyjaciela?

 Zatkało mnie. Znienawidził tego olbrzyma po tym, co mi zrobił? Łał.. Nie sądziłem, że jestem dla Kise aż tak bliskim przyjacielem…

 - Od poniedziałku widzę cię w szkole – odezwał się nagle Akashi. – Domyślam się, że jest ci ciężko, ale na szczęście do niczego nie doszło, więc pora się z tego otrząsnąć i zacząć znów normalnie żyć, nie uważasz?

 Miał rację. Chciałem wrócić do normalnego życia, ale czułem, że ono i tak nie będzie takie samo, jak kilka dni temu. Coś we mnie pękło. Murasakibara skruszył we mnie coś, co było dla mnie ważne. Ale co to było?

 - Mhm – przytaknąłem. – Będę.

 - Nie martw się, Aominecchi! – wtrącił się Kise. – Nie zostaniesz sam ani na chwilę. Ja albo ktoś z drużyny na pewno będziemy z tobą i nie dopuścimy, by taka sytuacja się powtórzyła.

 - Kise ma racje, Aomine – Midorima poprawił swoje okulary. – Nie można pozwolić Murasakibarze na dobieranie się do ciebie.

 Zaraz, zaraz… Będą teraz ciągle za mną łazić i pilnować mnie jak małego dzieciaka? No aż tak bezbronny to ja nie.. Chociaż w sumie… Gdyby nie oni, to prawdopodobnie mój tyłek już wtedy zostałby rozdziewiczony. Uratowali mnie, sam nie mogłem sobie poradzić. Może jednak potrzebuję drużyny?

 - Skąd wiedzieliście, że… - zaciąłem się. Nadal nie chciało mi to przejść przez gardło. – No że… On… Mnie…

 - Wydawało mi się, że usłyszałem twój krzyk – przerwał mi Tetsu. – Potem uświadomiłem sobie, że długo cię nie ma, w dodatku Murasakibara gdzieś zniknął. Powiedziałem wszystkim o moim odkryciu i poszliśmy na dach.

 - D-Dziękuję – powiedziałem.

Wszyscy spojrzeli na mnie jak na kosmitę. No tak… Przeważnie nie używam takich pięknych i magicznych słów jak ,,dziękuję” czy ,,przepraszam”. Jestem arogancki, pewny siebie, czasem nawet zbyt zarozumiały, zajebisty… A przynajmniej tak mi się wydaje. Chociaż to, że im podziękowałem, mnie również zdziwiło. Może się jednak ociupinkę zmieniłem?

 No i nastał poniedziałek. Z niechęcią, ale jednocześnie ciekawością, zwlokłem się z łóżka (o dziwo za pierwszym dzwonkiem budzika, co w moim wykonaniu graniczy z cudem), ubrałem się i poszedłem na śniadanie, witając się z szokowaną mamą.

 - Daiki, dobrze się czujesz? – spytała, przykładając mi dłoń do czoła. – Sam zszedłeś na dół, nawet nie musiałam cię wołać…

 - Wszystko w porządku, serio. – Zapewniłem ją, po czym nałożyłem sobie porządną porcję śniadania. Dawno nie czułem takiego głodu.

 - Tak się cieszę, że znów jesteś taki, jak dawniej! – ucieszyła się.

 Oj, mamo, gdybyś wiedziała, co się wydarzyło… I nie do końca jest tak, jak kilka dni temu. Nie będzie już identycznie. Nigdy.

 Wyszedłem z domu i skierowałem się w stronę szkoły. Kiedy znalazłem się przed drzwiami wejściowymi, zatrzymałem się i wziąłem głęboki wdech. Spokojnie, zachowaj spokój. Nic ci nie grozi. Murasakibara jest jeszcze tydzień w zawieszeniu, nic mi nie może zrobić. Jestem bezpieczny. Tak, bezpieczny. Ale co będzie, gdy on wróci?

 - Aominecchi! – usłyszałem radosny krzyk Kise.

 Grupa dziewczyn od razu spojrzała na biegnącemu ku mnie modelowi. Chciał mnie pewnie przytulić, ale widząc moją minę, zatrzymał się jakiś metr przede mną i szeroko się uśmiechnął.

 - Tak się cieszę, że znów wróciłeś do szkoły!

 - Tia… - mruknąłem.

 - Lepiej ci?

 - Nom.

 - To wspaniale! Chodźmy teraz do klasy, bo zaraz dzwonek będzie.

 Poszedłem za nim, ciągle rozglądając się wokół. Do tej pory nie bałem się iść korytarzem szkolnym, ale po ostatnich zdarzeniach nie mam z tym miejscem za dobrych wspomnieć. Wprawdzie Murasakibara nie zrobiłby tego publicznie, nie mógłby na mnie napaść. Chociaż… Sam już nie wiem, czego się po nim spodziewać. Chciał mnie zgwałcić, a zawsze wydawało mi się, że jest normalny. Znaczy chodzi mi o to, że woli dziewczyny. To, że kocha jedzenie, było pewne od początku. Jednak w życiu bym nie pomyślał, że może chcieć mnie ,,spróbować”. Uwierzcie, przeszedłem istny koszmar.

 Zająłem swoje miejsce w ławce. Zawsze siedziałem za Kise, starając się przeglądać pod stolikiem zboczone pisemka, a model mi to ułatwiał, bo jest w miarę wysoki. Teraz nawet nie miałem ochoty na oglądanie cycków ani żadnych innych części ciała modelek. Co się ze mną dzieje? Przecież ja od kilku miesięcy przeglądałem je praktycznie codziennie!

 Westchnąłem i pokręciłem głową. Miałem dziwne wrażenie, że wszyscy co jakiś czas na mnie zerkają. Czułem się… nieswojo. A dziś jeszcze mnie czeka trening. Ech, zamęczę się na śmierć.

 

 Ku mojemu przerażeniu, nastał kolejny poniedziałek – dzień, w którym Murasakibara miał przyjść do szkoły po zawieszeniu. Zacząłem się poważnie zastanawiać nad wagarami. Idąc do szkoły, kilka razy chciałem zawrócić do domu. Będąc przed drzwiami, dostałem dziwnych dreszczy. Czyżbym aż tak się bał?

 Wziąłem głęboki wdech, po czym poszedłem do sali biologicznej, gdzie miałem mieć lekcje. I wtedy przypomniałem sobie, że żeby tam dojść, muszę przejść obok klasy, w której zajęcia ma Murasakibara. Przełknąłem nerwowo ślinę, zacisnąłem rękę na ramieniu torby, po czym ruszyłem na przód.

 Zobaczyłem go. Gadał z jakimś niskim chłopakiem i wpychał sobie do buzi batona. Spojrzał na mnie przelotnie, po czym wrócił do konsumowania przysmaku. Szybko przeszedłem obok niego i odetchnąłem z ulgą. Może się przestanie mnie czepiać?

 Moje szczęście nie trwało długo. Tego samego dnia, wieczorem, kiedy leżałem już w łóżku, szykując się do snu, dostałem SMS’a. Byłem wściekły na idiotę, który o tej godzinie (było po dwudziestej trzeciej) pisze wiadomości. Kiedy zobaczyłem nadawcę, znieruchomiałem.

 

 Od: Wpierdzielacz słodyczy

 Do: Mine-chin

 Nie dokończyłem konsumpcji twojej skóry, Mine-chin. Kiedy moglibyśmy to skończyć? Nadal mam na ciebie ogromną ochotę i nie myśl sobie, że ci tak łatwo podaruję. Nie mów o tym SMS’ie nikomu, bo boleśnie może się to dla ciebie skończyć, cukiereczku. Dobrej, słodkiej nocy.

Cukiereczku?! A co ja jestem, jego dziewczyna?!

 Zadrżałem. On chce mnie…? Nadal mu nie przeszło? O, bogowie, co ja mu zrobiłem?! Czemu uwziął się akurat na mnie?! W dzieciństwie za dużo przebywałem na słońcu, przez to mi się skóra spiekła i został taki ciemny kolor. Nic do niego nie mam, bo uważam, że jest zajebisty, ale jak ktoś może być tak głupi i pytać się, czy skóra może smakować jak czekolada?! Nawet ja nie jestem takim kretynem!

 

 Następnego dnia leniwie zwlokłem się z łóżka i zszedłem na śniadanie. Mama od razu zauważyła, że jestem jakiś markotny i zasypała mnie milionem pytań. Zbyłem ją kłamstwem, że źle spałem, po czym szybko wyszedłem z domu. Westchnąłem. Ile jeszcze będę musiał to ciągnąć i udawać, że wszystko jest w porządku? To wcale nie jest łatwe. I jeszcze ten wczorajszy SMS…

 Zacisnąłem pięści i wszedłem do budynku szkoły. Nie jestem tchórzem i zmierzę się z tym. Poza tym… No… Ufam też przyjaciołom. Może to i dziwnie brzmi w moich ustach, ale ostatnie wydarzenia sprawiły, że się do nich bardziej zbliżyłem.

 Pocieszałem się, że ten dzień będzie taki, jak do tej pory. Nic się nie wydarzy, pójdę po lekcjach na trening, będę unikał Murasakibary. Jednak kiedy zobaczyłem tego olbrzyma stojącego przy parapecie i bacznie mnie obserwującego, wiedziałem, że prędzej czy później coś się wydarzy. Czułem, że ten tytan ma jakiś plan. A ja jestem ofiarą.
____________________________________________________________________________________



wtorek, 24 listopada 2015

MuraAo - Zbyt duża i za słodka pokusa. Cz.1

Możecie bić już brawo, albowiem napisałam pierwszą część MuraAo :D Tak, jestem z siebie bardzo dumna! :D Liczę na to, że wam się spodoba :3 Ten paring chyba niestety nie jest zbyt popularny, więc u mnie się pojawił, bo szczerze mówią, to mnie zaciekawił ;) ^^ No wiecie, dwa takie giganty, to może być ciekawie...

 Zresztą sami osądźcie! Zapraszam do czytania! :*
_____________________________________________________________________________________


Czy ktoś kiedyś pytał was o wasz smak skóry? Nie? To macie ogromnego farta. Uwierzcie mi, że to wcale nie jest fajne. Szczególnie, gdy osobą pytającą jest kolega z drużyny.

 Gapiłem się na Murasakibarę w totalnym osłupieniu. Czułem się zażenowany i skołowany. Co go nagle wzięło na moją skórę? Na dodatek spytał o to w szatni, gdzie była reszta drużyny. Spojrzeli na niego ze zdziwieniem, a on ciągle gapił się na mój tors. Przeraziło mnie to, że oblizał ślinę. Mam klatę jak większość osób z drużyny – umięśnioną. To jednak nie znaczy, że gapiąc się na mnie, może się oblizywać! Co mu odwaliło?! I czemu akurat mnie o to zapytał? Miał tyle innych osób do wyboru, to jak na złość ja stałem się jego ofiarą.

 - Mine-chin, czy twoja skóra smakuje jak czekolada? – kontynuował, nie zwracając uwagi na karcące spojrzenia innych.

 - Cz-czekolada? – wyjąkałem. – Skóra nie może smakować jak czekolada! I weź ty się wreszcie odpierdol!

  Zarzuciłem torbę na ramię, po czym wściekły wyszedłem z szatni. Właściwie to byłem też nieźle skołowany. Przeważnie nikt normalny nie pyta kolegi o smak jego skóry. A myślałem, że to ja jestem ogromnym zboczeńcem…

 Wszedłem na dach szkoły, gdzie często przesiadywałem między lekcjami. Położyłem torbę pod drzwiami, po czym usiadłem na podłodze. Z dołu dochodziła głośna muzyka. No tak. Festyn sportowy naszej szkoły. Jedna z największych atrakcji roku. Przeważnie rozpoczynany jest meczem koszykówki, który niedawno się skończył, a później są różnego rodzaju zawody. Można też kupić sobie coś do jedzenia, ale i tak najlepsze jest to, że nie ma lekcji. Gdyby Akashi nie zmusił nas do przyjścia na mecz, to zostałbym w domu. Ale nie. Kapitan uparł się, że cały pierwszy skład musi pokazać swoje możliwości.

 Westchnąłem. Bycie w drużynie Akashiego jest trudne i często może zagrażać mojemu życiu lub zdrowiu. On jest prawdziwym sadystą.

 Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Czyżby Satsu znów chciała mnie za coś opieprzyć?

 - E, Mine-chin, czemu tu zawsze przychodzisz?

 Momentalnie otworzyłem oczy i zobaczyłem Murasakibarę zamykającego drzwi. Tylko jego tu brakowało…

 - Bo lubię – odparłem, lekko się od niego odsuwając. – Mogę tu pobyć SAM w ciszy i spokoju.

 Chciałem, by sobie poszedł. Zamiast tego wziął do buzi jakiegoś batonika i zaczął go jeść. Kurwa no… Nie po to przyszedłem na dach, by patrzeć, jak się obżera! Zwłaszcza, że sam robiłem się głodny.

 Wstałem i skierowałem się w stronę wyjścia.

 - Idę coś zjeść – mruknąłem.

 Gdy przechodziłem koło niego, złapał mnie za nadgarstek.

 - Co robisz?! – krzyknąłem.

Moje próby wyswobodzenia się były daremne. Ten tytan miał ogromną siłę, a w dodatku był bardzo uparty. Czemu mnie to spotkało…?

 - Puść w tej chwili! – pisnąłem.

 Na serio zaczynałem się bać. Czy nikt mnie nie słyszy?! Ta muzyka jest zdecydowanie za głośno.

 Zamierzałem go kopnąć, a gdy robił unik, cudem jakimś wyswobodziłem rękę z jego żelaznego uchwytu. Dobiegłem do drzwi, ale – ku mojemu wielkiemu przerażeniu – były zamknięte. Zacząłem szarpać za klamkę, lecz to w niczym nie pomagało.

 - Mine-chin, tego szukasz? – zapytał nagle Murasakibara.

 Odwróciłem się i zobaczyłem, jak w ręku trzyma klucz. Jak…? Nie zdążyłem nawet zrobić kroku, a ten olbrzym znalazł się przy mnie i popchnął mnie na ścianę. Wzdrygnąłem się, gdy zorientowałem się, że nie mam możliwości ucieczki. Zacząłem rozglądać się na wszelkie możliwe strony i liczyłem na to, że nagle spadnie na niego coś twardego, dzięki czemu ja mógłbym uciec. Kiedy jego twarz znajdowała się kilka centymetrów od mojej, dostałem gęsiej skórki. Bałem się. Cholernie się bałem.

 - Chcę zobaczyć, jak smakuje twoja skóra – mruknął nagle Murasakibara i polizał mnie po policzku. Ohyda!

 Położyłem swoje ręce na jego klatce piersiowej i z całej siły go odepchnąłem, co dało nijaki efekt. Nawet się o krok nie ruszył. Całym ciałem naparł na mnie, w wyniku czego nie miałem możliwości ruchu. Z jednej strony ściana, z drugiej tej olbrzym. Spojrzałem na niego przerażony. Czyżby był gejem? Boże, napadł mnie pedał!

 Nagle nachylił się nade mną, a po chwili poczułem jego wargi na swoich ustach. Byłem tak zszokowany, że nawet nie zdążyłem mrugnąć. Wepchnął mi swój język do buzi i jeszcze bardziej na mnie naparł.

 ,,Odsuń się ode mnie! Odejdź!”

 Złapał moje nadgarstki i przycisnął je do ściany nad moją głową. Czułem, jak mój oddech przyspiesza, a nogi zaczynają mi drżeć. Do tej pory myślałem, że jestem twardy. Tymczasem okazało się, że jeden, ogromny pedał może nade mną górować. Kto by pomyślał, że stanę się obiektem zainteresowań faceta? No na pewno nie ja.

 ,,Myśl, Aomine, myśl!”

  Łatwo powiedzieć. W takiej sytuacji to wcale nie było proste. W końcu zebrałem w sobie wszystkie siły, po czym nadepnąłem mu na stopę. Jęknął głośno, odruchowo łapiąc się za obolałe miejsce. Skorzystałem z okazji i wyrwałem mu klucze z ręki. Podbiegłem do drzwi, a gdy miałem je otworzyć, poczułem silne ramiona powalające mnie na ziemię. Niemożliwe… Spóźniłem się? Byłem zbyt wolny? Ale… To zawsze ja jestem szybszy od przeciwników! Ja zawsze wygrywam! JA!

 Leżałem na brzuchu patrząc z przerażeniem w podłogę. Murasakibara przygniótł mnie do ziemi całym swoim ciałem, więc nie mogłem nawet ruszyć nogą.

 - Ej, Mine-chin, to było niegrzeczne – skarcił mnie, a po chwili pocałował w kark.

 A co ja miałem powiedzieć?! Kopnąłem go w obronie własnej! A on na mnie napadł z zamiarem zgwałcenie mej zajebistej osoby i jeszcze śmiał mnie pouczać?!

 - Puść – warknąłem.

 Usłyszałem jego głośne westchnięcie. Po chwili poczułem, jak podnosi mój sweter i dotyka dłonią mojej skóry.

 - Co ty…? – pisnąłem zaskoczony. – Nie chcę… Przestań!

 - Chcę spróbować twojej skóry… - mruknął. – Wygląda apetycznie.

 - POMOCY! – krzyknąłem najgłośniej jak potrafiłem.

 - Ciszej, Mine-chin.

 Zatkał mi usta swoją ogromną dłonią i kontynuował ,,odkrywanie” mojego ciała. Obsypywał pocałunkami moje policzki i kark, lizał mnie, gryzł moje uszy… To było straszne. On naprawdę chciał mnie zgwałcić. Przecież ja jestem stuprocentowym hetero! Uwielbiam duże cycki! CYCKI, nie penisy!

 Zacząłem piszczeć, a w oczach zbierały mi się łzy. Nie chciałem tego. Nie z nim.

 - Kto by pomyślał, że tak łatwo można cię zniszczyć? – szepnął mi do ucha Murasakibara.

 No właśnie. Kto by pomyślał, że popłaczę się przez jakiegoś pieprzonego pedała, którym będzie mój ,,kolega” z drużyny?

 Miałem tego dość. Chciałem przerwać, ale nie miałem takiej możliwości. Nie mogłem się ruszyć, krzyczeć też nie mogłem. Byłem bezsilny. A on cały czas mnie obmacywał, błądził dłońmi po mojej klacie. Szarpnąłem się, gdy zjechał niżej, na podbrzusze. Zapiszczałem, gdy jego dłoń ponownie się tam znalazła.

 - Jeszcze się nie najadłem – Murasakibara przygryzł płatek mojego ucha.

 W końcu nie wytrzymałem. Z oczu popłynęły mi łzy, zacząłem szlochać. Gdy to zobaczył, zlizał mokre krople z mojej twarzy i pocałował mnie w policzek. Zadrżałem.

 ,,Pomocy! Ktokolwiek!”

 Znów się szarpnąłem, ale to tylko spowodowało jego mocniejszy uścisk. Czy ja naprawdę jestem taki bezsilny w obliczu takiego zagrożenia? Nic nie mogę zrobić? Jestem tchórzem? Gram potwora tylko na boisku?

 Zacisnąłem pięści. Z oczu popłynęły mi kolejne łzy. Zamknąłem oczy. Nie chciałem się poddać, ale nie miałem jak walczyć. Nawet nie mogłem wezwać pomocy. Czemu akurat mnie spotkała taka kara? Za co?

 Zaczął dobierać się do mojego paska od spodni. Zapiszczałem dziko i spróbowałem się szarpnąć. Znowu nic. W ogóle nie zwrócił uwagi na moje protesty i kontynuował swoje poczynania.

 Kiedy byłem pewny, że to koniec dziewictwa mojego tyłka, drzwi z impetem się otworzyły i stanęła w nich reszta Pokolenia Cudów. Chyba pierwszy raz tak ucieszyłem się na ich widok. Za to ich miny wyrażały szok, zdenerwowanie i niedowierzanie w jednym.

 - Murasakibaracchi! – krzyknął przerażony Kise. – Co ty wyrabiasz?!

 - Hę? – Murasakibara podniósł głowę i spojrzał na nich ze znudzeniem. – Próbuję jego skóry.

 - Nie możesz go molestować!

 - Atsushi, masz natychmiast zostawić Daikiego – rozkazał Akashi. Jego głos był tak zimny, że prawdopodobnie mógłby zamrozić całą Afrykę.

 Mój niedoszły gwałciciel zszedł ze mnie, po czym odsunął się kilka kroków.

 - Idź do mojego gabinetu – wysyczał Akashi. – Musimy sobie poważnie porozmawiać.

 Murasakibara wyszedł, a spojrzenia wszystkich spoczęły na mojej pokrzywdzonej osobie. Kise podszedł do mnie i chciał mi pomóc wstać, chwytając mnie za ramię. Momentalnie otworzyłem szerzej oczy i wyrwałem mu się, krzycząc:

 - Nie dotykaj mnie!

 Spojrzał na mnie zdziwiony.

 - Aominecchi… - zaczął. – Ja tylko… Chciałem ci pomóc…

 - Po prostu mnie nie dotykaj – szepnąłem i otarłem łzy, które bez pozwolenia znalazły się na mojej twarzy.

 Wstałem i doprowadziłem się do porządku. Opuściłem sweter, a ze wstydu miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Unikałem wzroku kolegów, starałem się nie patrzeć w ich stronę.

 - Aominecchi… - Kise wyciągnął do mnie rękę, ale po chwili natychmiast ją cofnął. – Może…

 - Dajcie mi spokój – burknąłem. Głos nadal mi nieco drżał. – Chcę iść do domu…

Wziąłem swoją torbę, po czym zbiegłem szybko po schodach i skierowałem się w stronę domu. Czułem się brudny. Miałem ochotę zamknąć się w łazience na godzinę i spłukać z siebie ślinę tego pedała. Ponownie przetarłem oczy. Kiedy wychodziłem ze szkoły, miałem dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwował. Nie myliłem się. W jednym z okien stał Murasakibara i gapił się na mnie. Odwróciłem wzrok i przyspieszyłem kroku. Tak bardzo chciałbym o tym zapomnieć…
___________________________________________________________________________________